Dobra śmierć

Francja szykuje się na debatę nad nowym prawem dopuszczającym dobrowolne zakończenie życia w przypadku, gdy nie ma już żadnej nadziei na pokonanie choroby i towarzyszących jej cierpień fizycznych i psychicznych. Jeśli ustawa o „pomocy przy umieraniu” zostanie przyjęta, ojczyzna oświecenia dołączy do kilku państw demokratycznych dopuszczających eutanazję (dosłownie „dobrą śmierć”).

Są to w Europie Holandia, Belgia, Luksemburg, Niemcy i Hiszpania. W Szwajcarii tolerowana jest eutanazja „pasywna”, w specjalnych ośrodkach dla osób pragnących zakończyć „godnie” życie, ale aktywna, z udziałem lekarzy, nie jest legalna. Sprawa budzi ogromne kontrowersje. Nie tylko u osób religijnych.

Przeciwnicy legalnej eutanazji widzą w niej przykład degeneracji cywilizacyjnej, zwolennicy – efekt doktryny o prawach człowieka wychodzącej z założenia, że ludzie są autonomicznymi osobami, mogącymi podejmować decyzje dotyczące ich życia oraz śmierci. Jedna i druga strona sporu przytacza mnóstwo argumentów na poparcie swego stanowiska. Ostatecznie jednak wszystko sprowadza się do pytania, czy człowiek, który nie decydował o swym przyjściu na świat, może sam decydować o swym odejściu ze świata. Uważam, że ma takie prawo. Podobnie jak kobieta ma prawo decydować o tym, czy i kiedy chce urodzić dziecko. Pamiętajmy przy tym, że z tego, że ma się takie prawo, nie wynika, że się z niego skorzysta.

W Polsce w sondażu CBOS przeprowadzonym w 2013 r. 53 proc. pytanych było za legalizacją eutanazji, o 10 proc. mniej zgadzało się z udziałem w niej lekarza. Projekt francuski idzie w tę stronę: jeśli nieuleczalnie chory (warunek: dorosły i w pełni władz umysłowych) przejdzie odpowiednią procedurę, to dostanie receptę na odpowiedni środek i będzie mógł sam sobie go zaaplikować. Jeśli nie mógłby tego zrobić o własnych siłach, a otrzymał zgodę urzędową, ktoś wskazany lub uprawniony pracownik służby zdrowia może go wyręczyć.

Większość Polaków zgadza się więc na legalizację eutanazji, ale bez udziału w niej lekarza. Zarazem 50,4 proc. Polaków według sondażu IBRiS w tym roku poparło legalizację aborcji do 12. tygodnia ciąży. Na tym polu Polacy rzeczywiście wydają się mniej konserwatywni niż obecny parlament. Dlaczego? Bo może większość kieruje się nie taką czy inną ideologią polityczną czy religijną, ale własnym doświadczeniem życiowym.

Kto zetknął się w swym bezpośrednim otoczeniu z chorobą terminalną i jej praktycznymi skutkami – potrzebą przeorganizowania życia, zabezpieczenia funduszy na opiekę, obserwowaniem postępującej degradacji bliskiej osoby albo z tragedią taką, jaka spotkała Izę z Pszczyny – nie jest zbyt podatny na kazania o „cywilizacji śmierci”. Chce mieć opcję wyboru na wszelki wypadek.

Oczywiście, trudne doświadczenia nie są ostatnim słowem w tej trudnej debacie. Ale nie można ich pomijać w stanowieniu prawa. Społeczeństwo demokratyczne musi mieć w niej głos, inaczej politycy i prawodawcy będą coraz bardziej postrzegani jako część, a nie rozwiązanie problemu.