Biskup pisze do papieża

PiS pod przewodem mistrza elegancji parlamentarnej walczy z Niemcami na odcinku polityki lokalnej, a Kościół pod przewodem abp. Gądeckiego walczy z Niemcami na odcinku kościelnym.

Przed wielu laty polscy biskupi wyciągnęli do niemieckich rękę, torując drogę do późniejszej normalizacji relacji międzypaństwowych, dziś polski biskup w liście do Franciszka odsądza od czci i wiary niemiecką „drogę synodalną”, czyli propozycje wypracowane tam w swobodnej dyskusji między klerem, episkopatem i laikatem.

W Niemczech wyników takich dyskusji nikt nie utajniał, jak u nas abp Jędraszewski w Krakowie. Takie dyskusje toczyły się z inicjatywy Franciszka w Kościele na całym świecie w ramach tzw. synodu o synodalności, którego pierwsza sesja właśnie zakończyła się w Watykanie. Brzmi jak „masło maślane”, ale dla wielu z miliarda katolików to sprawa ważna. 4 tys. biskupów z wszystkich Kościołów lokalnych plus świeccy, w tym kobiety, radzą, jakiego Kościoła potrzebuje dziś świat. Najprostsza odpowiedź, że żadnego, zderza się z rzeczywistością. Bo póki są na świecie katolicy – a wciąż to najliczniejsza konfesja na planecie – jakiś Kościół będzie istniał, czy to się nam to podoba, czy nie. Pytanie: jaki?

Spór na ten temat jest stałym elementem gry. Zawsze byli ci, którzy uważali, że Kościół katolicki to instytucja mistyczna, ziemskie odbicie porządku metafizycznego, więc niepodlegająca interwencji ludzkiej i żadnym zmianom, i ci, którzy uważali, że taki Kościół prędzej czy później staje się skamienieliną, więc musi się zmieniać dla dobra wiernych i w duchu nauk Jezusa, pierwszych apostołów, na czele z Pawłem, i tzw. ojców Kościoła.

Ta druga opcja wcale nie jest rewolucyjna, w języku polityki świeckiej można ją uznać za pragmatyczną, za rodzaj kościelnej Realpolitik, odmianę ewolucyjnego reformizmu. Świat się zmienia w ramach zmian historycznych, więc zmieniają się też wszelkie instytucje. Kościół, nawet jeśli ma mistyczne korzenie, tworzą ludzie działający w historii, a zarządzają nim na dobre i złe też ludzie, a nie anioły. Jednym z tych zarządców jest wybieralny papież obdarzony w ramach prawa kościelnego władzą absolutną typu monarchów średniowiecznych. Papieże popełniają błędy, jak świeckie głowy państw czy prezesi wielonarodowych korporacji, a instytucja odczuwa skutki złych decyzji szefa.

Hierarchiczny system wikła się w sprzeczności wynikające z jego absolutystycznej natury. Z jednej strony papież może wszystko, a w sprawach wiary i moralności jest nieomylny – mocą postanowień podjętych w drugiej połowie XIX w. – a z drugiej musi się liczyć w czasach współczesnych z opinią swych biskupów, kleru, laikatu oraz niekatolików. Wszyscy oni oceniają Kościół z różnych punktów widzenia. Jedni z krytycznych, inni z tradycjonalistycznych. Polski episkopat należy do frakcji doktrynalnych fundamentalistów, podejrzliwe odnoszących się do reformistycznej frakcji zmian. Episkopat niemiecki w większości należy do tej drugiej. Tematy takie jak zniesienie celibatu, wyświęcanie kobiet na księży, praktyczne równouprawnienie kleru i laikatu w życiu kościelnym, zmiana nastawienia do mniejszości różnego rodzaju, demokratyzacja zarządzania instytucjami kościelnymi, kadencyjność sprawowania urzędów kościelnych – nie są traktowane jak tabu czy obrazoburstwo.

Krytycy tej linii mówią, że to „protestantyzacja” Kościoła, jej zwolennicy – że to być może ostatnia szansa uchronienia go przed rozpadem na sekty, koterie i frakcje. Takiego Kościoła potrzebują tylko fundamentaliści, a nie tzw. lud Boży. Inaczej Kościół skłóci się tak jak społeczeństwa, w których działa, i przez to straci do końca swój autorytet i moc perswazji.

Niektórzy włączają papieża Franciszka do frakcji ostrożnie reformatorskiej. Inni widzą w nim zagrożenie dla sytemu kościelnego rozumianego tradycjonalnie. Jeden z biskupów amerykańskich nazwał niedawno jego pontyfikat zagrożeniem dla „depozytu wiary” (Franciszek odwołał go z urzędu). Co to jest ten „depozyt”? To zbiór dogmatów ustalonych w starożytności i rozwijanych w kolejnych wiekach przez ludzi Kościoła, którzy uzyskali monopol interpretacyjny, trochę tak jak mianowani przez rządzących komunistów zawodowi marksiści zdobyli monopol na interpretację marksizmu.

Taka sytuacja prosi się o „rewizjonizm” czy „herezję”, bo żadna władza, nawet totalistyczna, nie da rady upilnować jednomyślności w opinii publicznej. Umysł ludzki daje się zniewolić. Mamy na to mnóstwo przykładów w historii Kościoła i marksizmu instytucjonalnego, ale zawsze znajdą się jacyś dysydenci, bo ostatecznie myśleć ludziom nie da się zabronić. Można ich jedynie zmusić pod groźbą prześladowań do niedzielenia się swą refleksją z innymi. Tą drogą poszedł Kościół i świat totalitaryzmów w Niemczech, Rosji sowieckiej, Chinach maoistycznych czy w Iranie ajatollachów.

Spory o doktrynę kościelną w łonie Kościoła są w dużej części odbiciem sporów nazywanych „wojną kulturową” między skrajną prawicą a nurtami liberalnymi w świecie demokratycznym. Przedmiotem sporu są prawa człowieka, zakres interwencji instytucjonalnej w życie jednostki i zbiorowości – ogólnie biorąc, spór dotyczy tego, w jakim świecie chcemy żyć: kontrolowanym odgórnie przez instytucje czy kształtowanym oddolnie i proponującym różne opcje w ramach sprawiedliwego prawa. Ten drugi świat nazywamy często demokracją liberalną, ten pierwszy zaś – autorytaryzmem. Nie ma tu zdrowego kompromisu, dlatego spór musi się toczyć aż do pojawienia się nowego paradygmatu. Jego zwiastunem jest AI, sztuczna inteligencja.