„Dziecko diabła”

Zmiany kulturowe docierają do Polski w różnym tempie i nie zawsze bezkonfliktowo. Szczególnie powoli zmienia się sytuacja tam, gdzie ta czy inna religia zdecydowanie dominuje. U nas dominuje katolicyzm, ale jego wpływ słabnie w większych miastach i na ziemiach zachodnich i centralnych. W Polsce południowej i wschodniej trzyma się mocniej.

To przekłada się tam na poparcie dla PiS. Prócz konsekwencji politycznych dominacja katolicyzmu ma konsekwencje społeczne. Z jednej strony wiara religijna służy cementowaniu społeczności, z drugiej sprzyja nietolerancji i wykluczaniu z tych społeczności osób niewierzących lub wyznających inną wiarę lub inne wartości, np. humanistyczne. I tu zaczyna się problem, bo w systemie demokratycznym nie można ludzi dyskryminować z powodów innowierstwa. Wykluczanie zwykle łączy się ze stygmatyzacją, a to też grozi spójności społecznej i osłabia system demokratyczny.

Świeży przykład tych negatywnych skutków dominacji katolicyzmu w Polsce mamy w Rożnowie. Dziewczynkę, która nie przystąpiła do pierwszej komunii, pominięto z tego powodu podczas rozdawania czekolady i prezentów. Inne dzieci nazwały ją „dzieckiem diabła” i straszyły piekłem. Ktoś im to podpowiedział, bo wątpliwe, żeby same na takie epitety wpadły. Wyobraźmy to sobie: ktoś nazywa nasze dzieci czy wnuki „dziećmi diabła”, a inni w naszym miejscu zamieszkania to powtarzają i pozwalają na to własnym dzieciom. A gdzie byli nauczyciele, dyrekcja lokalnej szkoły i katecheci? Milczeli albo przykładali do tego rękę.

Miejscowy proboszcz wezwał do bojkotu kwiaciarni prowadzonej przez jej rodziców, czyli do wykluczenia ekonomicznego. Na szczęście znaleźli się ludzie dobrej woli – spoza lokalnej społeczności – którzy przełamali bojkot, kupując kwiaty, jeden z nich za kwotę tysiąca złotych. To jasny punkt w tej ponurej historii: jest reakcja na niezasłużone nękanie.

Ale reakcji sąsiadów nie było. A dziewczynka i jej rodzice zapamiętają traumę wykluczenia na długo. Poczuli na własnej skórze, czym może być w codziennym życiu dominacja katolicyzmu, jeśli Kościół i politycy ignorują konstytucyjną zasadę rozdziału religii od państwa.

Moi bliscy w USA posłali swoje dzieci do szkoły katolickiej. Nie ma w niej bojkotu Halloween. Dzieci i nauczyciele wspólnie przygotowują się do zabawy z tej okazji. Nauczyciele wyjaśniają uczniom sens i genezę tej zabawy. Wszyscy są zadowoleni, bo to frajda przebierać się i dostawać słodycze.

Taka sama jak w Polsce, gdy dzieci kolędują przebrane za turonie, aniołki i diabełki, licząc na drobne datki od gospodarzy odwiedzanych domów. Socjologicznie Halloween i nasze kolędowanie niczym się nie różnią. Dorośli i dzieci tworzą społeczność poprzez wspólne uczestnictwo w zabawie, która jest elementem grupowej tożsamości.

Ale bywa inaczej: nasza tożsamość zderza się z inną. W dzisiejszym świecie to coraz częstsze. Jeśli lokalne i krajowe autorytety żyrują taką postawę, mamy wojnę kulturową: naszość przeciwko „obcości”. Więź społeczną buduje się długo, ale niszczy szybko. Wystarczy kogoś napiętnować, bo jest nie taki jak my. Brak tolerancji i empatii ułatwia budzenie się demonów naprawdę niebezpiecznych dla pokoju społecznego.

Halloween i wielość światopoglądów nie szkodzą nowoczesnemu społeczeństwu, w którym współistnieją religie, ateizm, agnostycyzm w ramach wolności obywatelskich. Szkodzą mu sekciarze i fanatycy, próbujący narzucić prymat jednej religii i ideologii, traktując ludzi jak stado baranów, które trzeba zapędzić do jednej zagrody.