Po wyborach pojednanie?

Tusk powiedział na marszu miliona serc: „ślubuję wam zakończenie wojny polsko-polskiej dzień po wyborach”. Co miał na myśli, skoro warunkiem pojednania czyni rozliczenie? A więc najpierw rozliczenie, potem pojednanie.

Kierunek myślenia Tuska jest prawidłowy: wykluczenie 8 mln wyborców Kaczyńskiego jest niemożliwe, możliwe jest rozliczenie tych, których ci wyborcy wprowadzili do polityki „Zjednoczonej prawicy”. Rozlicznie będzie realizacją obietnicy wyborczej Tuska i jego koalicji oraz przestrogą na przyszłość dla elektoratu: nie głosujcie na oszustów. Dzięki wam oni się dorobili na majątku publicznym, ale Polska nic z tego nie ma.

Rozliczenie, żeby zadziałało na społeczną wyobraźnię, musi być uczciwe: zero procesów na pokaz, tylko fakty i dowody. To może potrwać, ale lepiej później niż na łapu-capu. Tusk w tym samym przemówieniu podczas marszu jako przykład pojednania podał masowy udział w tym wydarzeniu ludzi o różnych światopoglądach i sympatiach politycznych – wierzących i niewierzących, konserwatystów i liberałów, lewicowców. To jednak nie do końca pojednanie, tylko manifestacja przeciwko Kaczyńskiemu ponad różnicami. To de facto dialog w celu znalezienia punktów wspólnych. Teraz głównym z nich jest negatywna ocena doktryny i praktyki obozu Kaczyńskiego. Po powrocie demokracji pojawią się nowe punkty sporne. Tylko od liderów demokratycznych zależy, jak mocno sporne.

Na marszu nie było oczywiście sympatyków obozu Kaczyńskiego i konfederackiej skrajnej prawicy, tej od „piątki Mentzena” (przeciw Unii Europejskiej, imigrantom, Żydom, LGBT i rozdawnictwu). Co z nimi, to w sumie ok. 40 proc. elektoratu? W wielu sprawach wyborcy PiS pasują jak ulał do elektoratu Mentzena, Korwina i Brauna. Jak ich włączyć w proces wyciszania konfliktów? Wydaje się to pracą syzyfową.

Wojna polsko-polska, choćby demokratyczny rząd tego szczerze i roztropnie pragnął, nie zakończy się pierwszego dnia po zwycięstwie sił demokratycznych. Ani w parlamencie, ani przy rodzinnych stołach. To jest konflikt, najogólniej biorąc, między tym, co Kaczyński oszczerczo przedstawia jako „system Tuska”, a systemem Kaczyńskiego. Czyli między światem liberalnym a światem autorytarnym z silną przymieszką zwyczajnego faszyzmu.

Świat liberalny nie jest idealny. Nie radzi sobie z narkomanią i narkobiznesem, z rasizmem, z chciwością elit pieniądza, biznesu i polityki, z kryzysem klimatycznym czy rosnącą przepaścią między bogatymi i biednymi. Ale próbuje się z tymi wyzwaniami zmierzyć i pozwala każdemu żyć po swojemu, byle w ramach sprawiedliwego prawa.

Świat Kaczyńskiego jest światem orwellowskim, odwróconych znaczeń: gdy mówi o wolności, ma na myśli wolność tylko dla swoich, a nie dla wszystkich obywateli. Jest to w istocie świat niewolności (unfreedom) i niedemokracji (illiberal democracy), w którym autonomia jednostki nie jest mile widziana. Wszystko jest grą pozorów, fasadą, za którą kryją się ponure tyły.

Oni odrzucają całkowicie Polskę lat 1989-2015 na tej samej zasadzie, na jakiej my odrzucamy Polskę od 2015 r. do dzisiaj. Tu nie ma pola na kompromis, a tym bardziej na pojednanie. Na tym polega dramat. Społeczeństwo zostało trwale rozbite, zaufanie do polityków i wiara, że polityka może służyć ogółowi, a nie tylko o prywacie, zostały zniszczone. Wierzę Tuskowi, że chce pojednania, ale nie widzę, jak chce ten cel osiągnąć.