Byłem na „Zielonej granicy”

Zachęcam wyborców PiS: nie lękajcie się, idźcie na film Agnieszki Holland. Wytrzymajcie do końca, a potem przejrzyjcie, co o filmie mówią i piszą hejterzy w rządzie i w internecie. Jak kłamią i szczują, choć nie widzieli. Albo widzieli tylko trailer. To jest film zaangażowany nie po stronie Platformy, tylko po stronie ludzi. Tych, którzy chcieli się wyrwać z jednego piekła, a trafili do drugiego na tej zielonej granicy. I po stronie tych, którzy próbują ich z tego piekła wydostać.

To nie są ludzie, tylko pociski Putina i Łukaszenki, poucza pograniczników tonem nieznoszącym sprzeciwu jakiś politruk. Ta teza polityczna obozu Kaczyńskiego doprowadziła do dramatu, o którym opowiada film. Nie, to są ludzie tacy jak my. Podobnie oszukiwani i wykorzystywani przez biznesowe mafie i polityków.

Pogranicznicy i policja – z chwalebnym wyjątkami, pokazanymi w filmie – robią, co im każą, bo to służba ku chwale Ojczyzny. Ale służą w istocie planom wyborczym władzy, która straszy uchodźcami, by przedstawiać siebie jako obrońców Polaków. A my codziennie dowiadujemy się o kolejnych szczegółach afery wizowej, której skutkiem jest napływ do Polski setek tysięcy migrantów z tych krajów, które rzekomo nam zagrażają.

Niektóre sceny w filmie przypominają los Żydów podczas niemieckiej okupacji. Przerażeni i zrozpaczeni szukali ratunku, kryjąc się w lasach. Znikąd pomocy albo pomoc niepewna, bo mogła się skończyć donosem, gdy nie mieli już czym jej opłacić. Gotowych do pomocy bezinteresownej było mniej niż szmalcowników i antysemitów gotowych pomagać Niemcom w wyłapywaniu i zabijaniu Żydów.

Dramat na zielonej granicy na szczęście bardzo wiele różni od tamtych tragedii. Ale łączy je z nimi strach i rozpacz współczesnych bieżeńców. I ich bezsilność w zderzeniu z aparatem przemocy. Władza nie widzi dzieci, starców, kobiet i mężczyzn szamocących się w leśnej pułapce, tylko pionki na planszy swoich gier politycznych i wojennych. Można je dowolnie przesuwać i wymieniać w zależności od bieżącej potrzeby rządzących.

Ten sam funkcjonariusz raz może wypychać cudzoziemskie dzieci w łapy straży białoruskiej, a innym razem nieść czule na rękach dziecko ukraińskie, gdy do Polski napływa dużo większa fala bieżeńców z Ukrainy, a rząd po wahaniach przyłącza się do obozu proukraińskiego.

Ci uchodźcy są dobrzy – do czasu – tamci z Syrii, Maroka, Afganistanu są zagrożeniem. Pograniczników nie wzrusza samotna Afganka, która chce dotrzeć do brata, który pracował dla polskich żołnierzy w Afganistanie. Dla nich to „pocisk Putina”, więc niech wypier…

Agnieszka Holland pokazuje realia i dylematy na zielonej granicy. To granica między Polska a Białorusią, ale akcja mogłaby się toczyć na każdej, gdzie stoi mur strzeżony przez mundurowych. Film wychodzi od polskiego konkretu, ale ma wymowę uniwersalną. Takie rzeczy się dzieją wszędzie, gdzie politycy nie potrafią lub nie chcą usunąć przyczyn masowej migracji.

Przejmujący jest obraz syryjskiej rodziny siedzącej bezradnie pod ścianą z emblematem Unii Europejskiej. „Reakcyjny reżim” polski w sprawie migrantów okazuje się podobnie cyniczny jak „mateczka Unia”. Polka z Warszawy, która „głosowała na Platformę i paliła świeczkę pod sądami” odmawia wypożyczenia swego SUV-a przyjaciółce wyciągającej zagubionych, chorych, głodnych, niekiedy umierających ludzi z lasu. Bo przecież musi „jakoś żyć i pracować”. Taka jest prawda socjologiczna w sytuacji wymagającej wyboru moralnego: odwrócić głowę czy „coś zrobić” dla ludzi w potrzebie.

Nie wszyscy odwracają głowę i szukają usprawiedliwień dla swej bezczynności. To głównie młodzi ludzie z Grupy Granica i ich sojusznicy. Odrzucają strachliwy konformizm, wybierają solidarność. Ruszają na pomoc, podejmują ryzyko, że władza może ich za to nękać i karać. Nie wiemy, co nimi kieruje. Czy to efekt wychowania, młodzieńczy idealizm, a może wiara religijna lub anarchistyczny gest buntu przeciwko złu i niesprawiedliwości. Oglądamy ich w niezmordowanym działaniu i to wystarczy, by ich podziwiać. W nich nadzieja na lepsze jutro.

Boga na takich granicach nie ma. Ukrywa się nawet przed tymi, którzy modlą się do niego. Nie ma duchownych prawiących na co dzień o chrześcijańskiej miłości bliźniego, ale milczących, gdy się ją depcze. Krzyż wisi na posterunku policyjnym, gdzie jedną z niosących pomoc zmusza się do rozebrania się do naga, by ją upokorzyć i zniechęcić. Za to pacierz recytowany przez aktywistów zniechęca mundurowego szukającego „nielegalnych” ludzi.

Powiedzieć o tym filmie, że jest antypolski, może tylko ten, kto go nie widział, a wierzy bezgranicznie pisowskiej propagandzie. Ten film, jak całe polskie kino społeczne, zwane też kinem moralnego niepokoju, jest lustrem, w którym Polska, jaka jest, może się przejrzeć. Nie jest to jednak krzywe zwierciadło, choć wiele scen może i powinno zaboleć.

Prawdziwa sztuka krytyk się nie boi. Za to prawdziwej sztuki boją się tyrani, gdy pokazuje prawdę o ich tyrańskich rządach. W PRL władza bała się „Dziadów” i „Człowieka z marmuru”, obecna boi się „Zielonej granicy”. Do tego stopnia, że domaga się, by przed pokazem wyświetlać propagandowy filmik atakujący dzieło sztuki apelującej do ludzkich sumień. Na moim seansie filmiku nie było. Z sali pełnej widzów nikt nie wyszedł. Kapelusze z głów przed Agnieszką Holland i całym zespołem „Zielonej granicy”.