Nagonka na Holland

Agnieszka Holland zrobiła film humanistyczny. Ziobro dał sygnał do nagonki na nią na prawicy. Gdy politycy uzurpują sobie rolę krytyków filmowych, kończy się to fatalnie dla kultury. Zaczyna się palenie książek, urządzanie wystaw „zdegenerowanej” sztuki, wypychanie niepokornych twórców na margines lub za granicę. W PRL Partia zakazała „Dziadów” Mickiewicza, pół wieku później inna Partia urządza nagonkę na „Zieloną granicę” Holland. A obecny minister kultury milczy, czyli daje przyzwolenie.

W PRL „Dziady” władza uznała za antypolskie. Absurdalność oskarżenia była podyktowana jej interesem politycznym. Bała się reakcji Sowietów i wolnościowych nastrojów w kręgach inteligenckich. Film Holland obecne władze uznały za antypolski, bo boją się pełnej prawdy o tym, co dzieje się na granicy polsko-białoruskiej. Holland podkreśla, że jej dzieło dotyczy dramatów ludzi. Zwraca uwagę, że początkowo polska straż graniczna zachowywała się w miarę przyzwoicie. Zwrot akcji przyszedł, gdy na dramacie władza postanowiła zbijać kapitał polityczny, mogący się przydać do wygrania wyborów.

„Tak, mówię wprost o odpowiedzialności polityków za śmierć i cierpienie ludzi na granicy – stwierdza reżyserka w rozmowie z „GW” (ukaże się 9 września) – ale w moim filmie kwestia odpowiedzialności politycznej jest marginalna. Podobnie zresztą jak kwestia geopolityczna. Tak, cała sytuacja wynika z intrygi Putina i Łukaszenki. Ja jednak staram się patrzeć na nią szerzej, wychodząc poza polski punkt widzenia.

Skupiam się na człowieku. Na ludziach, którzy cierpią przez decyzje Putina i Łukaszenki, ale też Kaczyńskiego i Kamińskiego oraz innych decydentów, którzy ponoszą polityczną odpowiedzialność za śmierć, tortury, łamanie prawa i dehumanizującą propagandę wobec migrantów. Dlaczego zabrałam się za ten film? Z szacunku dla ludzkiego życia. (…) Człowiek ma w sobie potencjał zła, który łatwo jest uruchomić. Bardziej dziwi mnie to, skąd bierze się bezinteresowne dobro, którego też jesteśmy świadkami na granicy”.

Holland zbija argumenty rządzących, że chodzi o ochronę przed zmianami kulturowymi niesionymi przez migrantów. Dostrzega lęk przed nimi i uważa go za prawdziwy. Przyznaje, że nie ma na to rozwiązania. „Ale mogę mówić też, że torturując, obrażając i mordując tych ludzi, nie osiągniemy żadnego realnego rozwiązania, abstrahując już od obrzydliwości i niemoralności tego typu zachowań”. Nie widzę niczego „antypolskiego” ani „nazistowskiego” w słowach reżyserki.

Przeciwnie, podpisuję się pod tymi wyjaśnieniami. Uważam je oraz jej film za ważny głos w europejskiej dyskusji o imigrantach. Agnieszka Holland nie jest politykiem. Nie ma obowiązku przedstawiać konkretnego planu w tej palącej sprawie. Jest człowiekiem kultury i ma obowiązek stawiać trudne pytania i pokazywać ich kontekst na przykładzie bohaterów „Zielonej granicy”. Co też czyni z pożytkiem dla tej debaty. To, że stała się przedmiotem nagonki w swoim kraju z tego powodu, wystawia najgorsze świadectwo obecnej władzy. Obraża nie tylko ją i jej film, ale też ofiary i ludzi dobrej woli, którzy próbują nieść im pomoc. I to jest antypolskie.