Schować Tuska

Jeśli największy polski dziennik drukuje taki list czytelnika, to widać redakcja uznała jego treść za wartą publikacji, bo reprezentującą opinię więcej niż jednej osoby. Warto mu poświęcić uwagę. Krytyczną.

List Marka Serafina we wtorkowej „GW” apeluje, by Platforma schowała przed wyborami Donalda Tuska, swego szefa. Bo są wyborcy, którzy na PiS nie zagłosują, ale nie chcą Tuska w roli lidera czy premiera. Nie wierzą w jego przemianę z liberała i umiarkowanego konserwatysty w polityka lewicującego w sprawach kulturowych i ekonomicznych. No i ma – to fakt sondażowy – tak samo duży elektorat negatywny jak Kaczyński.

Autor proponuje solidne badanie społeczne pod kątem, czy „zmiana na pozycji lidera całej opozycji przyniesie znaczącą poprawę szans wyborczych”. Nie pisze, kogo widzi jako następcę Tuska. Nieprzypadkowo, bo takiego następcy po prostu nie ma. Trzaskowski wystąpił niedawno razem z Tuskiem. Hołownia z Kamyszem obrazili się na Tuska, bo ich nie traktuje po partnersku, Biedronia zmajoryzował Czarzasty. W każdym z mniejszych ugrupowań prodemokratycznych i proeuropejskich są zdolni politycy płci obojga, są tacy i w Koalicji Obywatelskiej, ale wymienić Tuska na któregokolwiek z nich u progu wyborów byłoby ruchem bardzo ryzykownym, a może wręcz kontrskutecznym. Kłócąca się opozycja już i tak wywołuje konsternację, a nawet demobilizację, w elektoracie demokratycznym. Dodawać do pisowskiej tuskofobii i tuskomanii własny tuskosceptycyzm w realnej polityce nie ma sensu.

Tusk, jaki jest, widzimy na jego objeździe Polski. Haruje jak wół, nie narzeka. Zdaje się, że jako jedyny z liderów opozycji wciąż wierzy, że można z Kaczyńskim wygrać. Wyobraźmy sobie, że nagle znika, schodzi na dalszy plan, milknie. Kaczyński odetchnie z ulgą, mniejsi liderzy opozycji również. Pisowska propaganda zastąpi Tuska w swoim nienawistnym przekazie nowym liderem obozu demokratycznego, na którego będzie szczuła tak samo. I łatwiej, bo, jak się rzekło, w obecnej chwili nikt z polityków demokratycznych nie dorówna Tuskowi w jego dzisiejszej roli. Nie będzie łączył elektoratu, tylko dzielił. Popełni poważne lub szkolne błędy podczas kampanii ku radości obecnej władzy. Błędy zostaną bezpardonowo wykorzystane przeciwko niemu i całej opozycji. Koni nie zmienia się podczas przeprawy przez rzekę. Gdy opozycja znajdzie się na zwycięskim brzegu, przyjdzie czas na tasowanie talii.

Tusk jako ewentualny zwycięzca niech sam zdecyduje o swym dalszym losie w polityce polskiej. W partiach demokratycznych, ale nie wodzowskich, jest naturalną rzeczą, że lider, który poprowadził do wygranej, zostaje szefem rządu. Wtedy nadchodzi czas na „handel końmi”, czyli rokowania z ewentualnymi koalicjantami (w obecnej sytuacji wariant koalicyjny to pewnik). Kaczyński, uciekający przed szefowaniem rządowi, to kuriozom. Groźne i demolujące dla rządu, bo lider i tak rządzi, tylko z tylnego miejsca.

Tą drogą demokraci iść nie powinni. Jeśli – wbrew oczekiwaniom większości demokratycznego elektoratu – liderzy opozycji nie chcą tworzyć jednego bloku i jednej listy, niech powiedzą wyborcom, kogo widzą jako premiera, jeśli nie Tuska. To byłoby uczciwsze postawienie sprawy niż polityczne mataczenie z ich udziałem. Wtedy wyborcy będą wiedzieli, że jak zagłosują na tę czy inną partię, to premierem może zostać ten a ten lider. To pomoże im w głosowaniu. Dotyczy to także mitycznych niezdecydowanych.

PiS zrozumiał, że negatywny elektorat to nie jest decydujący argument za odesłaniem lidera na polityczną emeryturę, zwłaszcza gdy ten się nie kwapi, a betonowej części wyborców to wcale nie odbiera w niego wiary. Tu się przypomina Kisiel, który lubił powtarzać, że nieważne, czy źle czy dobrze o tobie mówią, byle mówili twoje nazwisko. Z tej szyderczej rady korzysta na potęgę pisowski przemysł pogardy wymierzony w Tuska. Już chyba nie ma w Polsce obywatela/obywatelki, którzy nie słyszeli o Tusku, Kaczyńskim i Wałęsie.

Tusk w obecnej sytuacji albo będzie premierem po ewentualnej wygranej, albo odejdzie z czynnej polityki. Nie widać innej opcji.