Dumni chłopcy

Minęła druga rocznica próby obalenia demokracji w USA przez trumpistów z poduszczenia samego Trumpa. I co? Czy Trump został oskarżony o poduszczanie do rebelii pod zmyślonym pretekstem, że przegrał wybory z Bidenem? Czy zarzuty przedstawiono komuś z jego najbliższych współpracowników? Czy sąd zabroni mu znów startować?

W praworządnej demokracji – którą Trump chciał obezwładnić – nie idzie to, jak widać, tak szybko. Memento dla naszych Robespierrów. A przecież Polska ma dużo mniejsze zasoby pozwalające skutecznie bronić naszego systemu praworządnej demokracji.

Na razie przed sądem stają bojówkarze szturmujący Kapitol. Ci, co grozili szubienicą zastępcy Trumpa, który zrobił to, co powinien był zrobić z mocy urzędu, czyli potwierdził, że Trump przegrał wybory. Wyroki nie są drakońskie – zwykle do pół roku odsiadki.

Demokracja się obroniła, ale na jak długo? Niewiarygodne, że w ogóle zadajemy takie pytania. Musimy zadawać, choć przyszłość amerykańskiej demokracji nie leży w naszych rękach. Jesteśmy tylko zaniepokojonymi świadkami poważnego kryzysu we wciąż największej potędze militarnej i ekonomicznej na naszej planecie. Musimy się niepokoić o demokrację w Ameryce, bo świat wypadł z zawiasów. Putin, Iran, Chiny robią, co mogą, by turbulencje nie ustawały.

System amerykański był dumą dla Amerykanów i inspiracją dla demokratów w wielu krajach. Dziś zastanawiamy się, czy przetrwa. Nie jest to pewne, ale wciąż jest prawdopodobne. Biden, wydrwiwany przez prawicę „Sleepy Joe”, pokonał MAGA Trumpa. System się obronił, bo zadziałały różne bezpieczniki, które u nas Kaczyński wyłączył. Kolejne memento: odblokowanie praworządności nie nastąpi na machnięcie czarodziejskiej różdżki.

Bojówki, które zaatakowały siedzibę parlamentu, kojarzą się w Europie jak najgorzej: jako zbrojne ramię nacjonalistycznego i rasistowskiego populizmu. Ale ci wszyscy „dumni chłopcy” uważali się za prawdziwych obrońców Ameryki przed rzekomym spiskiem elit, całkiem tak jak wyznawcy sekty smoleńskiej Macierewicza, też „dumnego patrioty”, wierzą w jego kłamstwo o przyczynach katastrofy.

Gdyby wyborcy kierowali się tylko racjonalnością, a nawet ordynarną prywatą, sukcesy Trumpa czy Kaczyńskiego byłyby niemożliwe. Inne szatany tu działają – koktajl złych emocji, naiwnych złudzeń i oczekiwań, puszka Pandory, z której ci panowie z ogromnym ego wypuścili dżiny nacjonalizmu i populizmu. Nie o spadek poziomu życia tu chodzi, nie o grubość portfela i poczucie bezpieczeństwa, tylko o nirwanę, odlot z rzeczywistości, schody do nieba usiane trupami wrogów wymyślonych przez fabryki trolli i ministerstwa orwellowskiej prawdy. Tym ludziom znudziła się codzienna proza demokracji, potrzebują kopa, wytrysku adrenaliny.

Trump zdołał zniszczyć etos Partii Republikańskiej. Zdołał podważyć zaufanie milionów obywateli do własnego demokratycznego państwa. A poparcie dla niego, choć już nie tak entuzjastyczne, wciąż się utrzymuje. Kandydat na marszałka izby niższej Kongresu musiał trzy dni walczyć o poparcie radykalnych trumpistów, by móc objąć stanowisko. Demokraci przyglądali się przepychankom w obozie przeciwników z politowaniem, ale i niepokojem o przyszłość. I słusznie, bo powrót Trumpa oznaczałby powrót Ameryki do polityki nieprzewidywalnej, a to w dobie wojny w Ukrainie i jej skutków międzynarodowych byłoby katastrofą. „Demokracja umiera w ciemności”, brzmi motto „The Washington Post”. Ciemność zapada, gdy nie ma komu bronić wolności.