Dużo dobrych wiadomości

Najważniejsza międzynarodowa to zgoda Unii na przyznanie walczącej z Rosją Ukrainie statusu państwa kandydata. A w Polsce rejterada Kaczyńskiego z rządu, by zwiększyć malejące szanse PiS na wygranie nadchodzących wyborów parlamentarnych. I najnowszy sondaż wyborczy, w którym dystans Koalicji Obywatelskiej dzielący ja od prującej się prawicy Kaczyńskiego, Morawieckiego i Ziobry zmalał do 5 proc.

Wydarzenia w obozie Kaczyńskiego sygnalizują narastający strach przed przegraną. Gdy Kaczyński straszy „czymś na kształt wojny domowej”, jaką rzekomo szykuje Tusk, można tylko wzruszyć ramionami. Gdy do rządu Morawieckiego wchodzi dawna towarzyszka byłego antysystemowca, to jest to kolejny przykład korupcji politycznej jako metody walki PiS o utrzymanie większości sejmowej. A Ścigaj odegra rolę przysłowiowego kwiatka do kożucha.

Gdy Sejm zajmuje się obywatelskim projektem liberalizacji prawa antyaborcyjnego, wiedząc, że go odrzuci, oznacza to, że Kaczyński odgrzewa stary kotlet, by odwrócić choć na chwilę uwagę od fiaska „polskiego ładu” i inflacji nakręcającej drożyznę. Gdy Morawiecki ogłasza nową obietnicę – która nie ma szans realizacji – o tysiącu nowych hal sportowych, to nie wiem, na czyją naiwność liczy, bo codziennie media niezależne przypominają jego poprzednie obiecanki cacanki o mieszkaniach, autach elektrycznych, obwodnicach.

31 proc. poparcia dla ZP w najnowszym sondażu to zapowiedź przegranej obozu Kaczyńskiego. Stąd jego rejterada pod pretekstem, że jego rolą jako szefa partii jest zapewnić jej wygraną. To wybieg: przewidując drożyźniane protesty przeciwko rządowi, usuwa się w cień, by uniknąć współodpowiedzialności za fatalne skutki polityki gospodarczej i finansowej przez ten rząd prowadzonej. Rejterada oznacza, że Kaczyński już nie widzi w Morawieckim swego delfina. I że raczej zamierza uczynić z niego kozła ofiarnego. Czy zastąpi go Błaszczakiem, Budą, Mariuszem Kamińskim czy kimkolwiek innym, interesuje głównie pisowską nomenklaturę, lecz nawet Kaczyński z pustego nie naleje.

Morawiecki to widzi i dlatego ratuje się odgrywaniem roli głównego animatora sprawy ukraińskiej w Europie. Przyznajmy, że ma tu ze swym rządem zasługi, a kurs obrał właściwy. Jednak to nie może przysłonić ważnej prawdy, że przegrał z politycznym liliputem w fundamentalnej sprawie praworządności pod zarządem Ziobry. Żałośnie brzmią słowa premiera, że nie ma ochoty umierać za deformę ziobrystów. Porażka Morawieckiego potwierdza, że jest raczej p.o. premiera niż szefem rządu.

Morawiecki może polec także na swym obecnym tytule do chwały. Gdy nastroje w społeczeństwie w związku ze skutkami jego polityki ukraińskiej zaczną się pogarszać, straci ostatni atut w walce o zachowanie pozycji w obozie pisowskim. Kaczyński nie rzuci mu koła ratunkowego, bo kieruje się tylko swoim rozeznaniem sytuacji. W polityce ludzie nie są niezastąpieni. To tylko figury na szachownicy gry o władzę, zero sentymentu. Gdy tego wymaga interes partyjny, lądują na synekurze lub na politycznym śmietniku.

Gdyby w tę niedzielę miały być wolne wybory, Kaczyński by je przegrał. Nie pomogłoby skorumpowanie konfederatów. KO z Lewicą, a może i z Hołownią, przejęłyby władzę. Kaczyński przeżyłby taki sam szok, jaki jego zdaniem przeżyła Platforma w 2015 r. Ale inaczej niż Tusk i jego partia nie dałby rady z tego szoku się podnieść, chyba żeby rozpoczął „coś na kształt wojny domowej”. Do tego może być zdolny, też inaczej niż Tusk.