Suski mówi Kaczyńskim

Mówią, że Suski to zaufany i oddany człowiek Kaczyńskiego. Jeśli tak, to kampania Suskiego przeciwko Unii może być zastępczą kampanią Kaczyńskiego. A skoro to Kaczyński rządzi Polską, musimy serię antyunijnych tyrad Suskiego traktować poważnie, choć Suski wydaje się figurą z komedii dell’arte.

Mantra „wina Unii” powtarzana w obozie władzy zastępuje dziś „winę Tuska”. I nie łudźmy się, że nie działa, bo w sondażach miażdżąca większość pytanych opowiada się za pozostaniem Polski w Unii. „Kurwizja” i poczta pantoflowa ciężko pracują, by to poparcie dla UE podgryźć, rozmyć, osłabić. To działa. Niecały rok temu w sondażu Kantar za pozostaniem było 87 proc., teraz, w połowie września, 81 proc., a zdarzył się po drodze też inny sondaż, 2 sierpnia, w którym za wyjściem było 17 proc. Czyli pisowska kropla jednak drąży skałę poparcia.

Z kolei 43 proc. pytanych przez Kantar uważa, że PiS chce polexitu, że nie chce – 41 proc. Różnica niewielka, ale istotne jest tu to, że prawie połowa traktuje serio groźbę Terleckiego, że trzeba będzie sięgnąć po drastyczne środki. Czasem zwykli odbiorcy polityki mają lepszą intuicję niż stare wygi w polityce i politologii. Były pisowski marszałek Sejmu Dorn np. uważa, że słowa Terleckiego to był komunikat do kogoś więcej niż tylko do twardego elektoratu pisowskiego, do którego mówi Suski.

Dorn dodaje, że Suskim mówi język, czyli plecie on, co mu ślina na język przyniesie. Bo tak naprawdę „w centrum PiS nikt nie dąży do polexitu świadomie i na twardo”. Więc oni w tym centrum nie mówią językiem antyeuropejskim, tylko język antyeuropejski zaczął nimi mówić. Dość to pokrętna diagnoza, ale Dorn zna „centrum” od wewnątrz, więc może jakaś prawda w tym jest. Oby.

Upierałbym się jednak, że dziś Suski mówi Kaczyńskim, a Kaczyński mówi językiem antyeuropejskim świadomie i twardo. Nie tak twardo jak Ziobro, bo na to jest za sprytny i nie chce dać się złapać za słowo, ale konsekwentnie. Nie lubi, nie ceni, nie rozumie Unii. Postrzega ją jako problem i przeszkodę utrudniającą jego rządy.

Do czego więc ta obecna kampania zohydzania Unii? Myślę, że ma kilka celów: do wymuszenia złagodzenia kursu Brukseli w sprawie praworządności, a jeśliby to nie pomogło, do przygotowania planu B, czyli urabiania opinii społecznej pod kątem polexitu. Wbrew sondażom i proeuropejskiej opozycji, za to pod hasłem obrony suwerenności jako rzeczy dla państwa i społeczeństwa najważniejszej. Nie szkodzi, że suwerenności obecność Polski w UE niczym w rzeczywistości nie zagraża. Chodzi o wrogie przejęcie „narracji” przyjaznej tej obecności, języka, jakim opisujemy ideę wspólnoty europejskiej, tak by Polacy uwierzyli, że poza Unią też da się żyć i to jeszcze lepiej i bezpieczniej.

To nie jest tak, że słowa są niewinne, że to tylko igrzyska retoryczne. Słowa i idee mają swoje praktyczne i powszechne skutki. Gdy wciąż słychać w obiegu publicznym, że przynależność do UE to poddaństwo, okupacja, niewolenie, zamach na suwerenność, w społeczeństwie rozchodzi się to coraz szerszymi kręgami i budzi oczekiwaną przez nadawców reakcję: zwątpienie, niechęć, strach, oburzenie, a w końcu przyzwolenie.