Ach, jak miło szczuć przeciwko Unii

Lewa ręka Ziobry Michał Woś plecie w sieci o „agresji” komisarzy unijnych i zadaje retoryczne pytanie: czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, że oni dążą do „powstania Stanów Zjednoczonych Europy?”. Osobiście nie mam nic przeciwko Stanom Zjednoczonym Europy, byleby były demokratyczne i praworządne. A agresję i szantaż zauważam nie po stronie Unii, ale w takich wypowiedziach funkcjonariuszy obecnego rządu.

Przypomnę, że o „Stanach Zjednoczonych Europy” jako przeciwwadze dla Sowietów i sposobie zapewnienia wolności, pokoju i dobrobytu na naszym kontynencie mówił zaraz po wojnie w Zurichu konserwatysta Winston Churchill, zachęcając do federalizmu. Ten projekt jest wciąż w budowie, niestety już bez Wielkiej Brytanii, bo wyprowadziła ją z niego błędna kalkulacja innego szefa brytyjskiego rządu.

Woś widać nie wie, że system federalny nie niszczy różnorodności, nie depcze lokalnych tradycji i kultur, za to przekazuje moc uprawnień z centrum w dół, do lokalnej dyspozycji, sobie pozostawia sprawne zarządzanie na szczeblu ponadnarodowym (w przypadku UE) czy ponadstanowym w przypadku USA i Niemiec. We współpracy i porozumieniu z członkowskimi państwami narodowymi lub samorządnymi stanami czy landami. Jak dotąd system federalny nie zapisał się w historii państw federalnych tak ponuro jak system scentralizowanej przemocy państwowej w Rzeszy hitlerowskiej lub Rosji bolszewickiej.

Dziś świat wypadł z zawiasów, wraca rywalizacja mocarstw i zimna wojna między Zachodem a Rosją putinowską. Rządy niedemokratyczne, jak chiński, czy półdemokratyczne, jak rosyjski, wmawiają swoim obywatelom i indoktrynują obywateli świata demokratycznego w swoich kampaniach propagandowych, że czas konstytucyjnych demokracji liberalnych się kończy. Mamy się szykować do wojen, a na wojnie demokracja zawadza. Nie dodają, że sami te wojny prowokują i wywołują albo nimi straszą, by rządzić w nieskończoność pod pretekstem wojennym.

W sporze obozu Kaczyńskiego z Unią Europejską mantrą jest suwerenność. Ale Unia nie podważa suwerenności państw członkowskich, tylko oczekuje od nich respektowania dobrowolnie i demokratycznie przyjętych zasad związanych z przystąpieniem do UE. Kluczowa jest zasada prymatu prawa unijnego nad prawem krajowym w niektórych dziedzinach. Bez poszanowania i stosowania tej zasady Unia nie ma sensu. Jest tylko luźnym związkiem ułatwiającym robienie dobrych interesów. Tak chcą ją widzieć zwolennicy suwerenności rozumianej nacjonalistycznie: nasza chata z kraja, nic innym do tego, co u siebie wyprawiamy, bo wygraliśmy wybory i rządzimy, jak uważamy.

Gdy Unia przypomina, że nie jest tylko wspólnotą robienia interesów, ale też wartości, na czele z prawami człowieka i obywatela, nacjonaliści pomstują, że to „agresja” i „wojna hybrydowa” Unii z suwerennym państwem. Taka interpretacja obecnego sporu o praworządność oznacza odrzucenie wspólnoty wartości zapisanej w traktatach o UE. Unia nie może jednak stać na jednej nodze: wspólnocie ekonomicznej, do równowagi potrzebuje drugiej: wspólnoty wartości. Dopóki zachowuje tę równowagę, jest atrakcyjna i dla swych obywateli, i dla świata poza nią. Jedni ją podziwiają, drudzy zazdroszczą, jeszcze inni atakują jako konkurenta nie tylko w biznesie, ale też na polu idei: postawmy rozum przed siłą, wzajemnie korzystną współpracę przed agresywną rywalizacją.

Takiego systemu dzieje ludzkie dotąd nigdzie indziej i nigdy wcześniej nie wytworzyły. Jest czymś złowieszczym, że młody urzędnik państwa członkowskiego UE może podrywać zaufanie do Unii, przedstawiając ją jako „agresora”. Co ludzie w jego resorcie mają w głowach, jeśli minister i jego podwładny publicznie wysuwają takie zarzuty? Dlaczego milczą inni dygnitarze? Bo widać też tak uważają.

A więc: co jeśli nie Unia? Co ci demagodzy mają do zaproponowania prócz nacjonalistycznie ujmowanej mantry o suwerenności? Bo przecież akurat w naszej historii nie zdała ona egzaminu w momencie próby, gdy trzeba się było bronić przed agresją prawdziwą, nie tą wydumaną dziś przez spin-doktorów na rządowych pensjach? Sorry, taką mamy geopolitykę.

Przez prawie trzy dekady rozumieli to nasi politycy ponad podziałami. Dostrzegali, że Polska poza Unią, permanentnie z nią skonfliktowana, zdana tylko na USA – dziś w opałach – i na łaskę naszej prawicy, nacjonalistów i populistów, może znów stać się państwem sezonowym. Wówczas jej dalsze suwerenne trwanie będzie zdane na łaskę już nawet nie rodzimych despotów, ale Kremla i jego regionalnych podwykonawców. Swą mowę w Zurychu Churchill zakończył wezwaniem: Let Europe arise! Powstań, Europo!