Prezydent zarządził, słuchać debaty nie miał chęci

Kaczyński wyszedł z sali, gdy przyszedł czas na przemówienia i pytania opozycji, prezydent Duda w ogóle nie stawił się w Sejmie, premier w ogóle nie słuchał, tylko gadał na stronie z kolegami, marszałek Terlecki ze stoicką pogardą udzielał głosu i wyłączał mikrofon, gdy czas mijał. To działo się nie podczas rutynowego posiedzenia izby, tylko podczas debaty, czy trzeba sięgać po stan wyjątkowy, pierwszy raz po 1989 r. Zachowanie dygnitarzy pisowskich pokazywało, że debatę traktują jako nieznośną dla nich konieczność w drodze do osiągnięcia celu.

Wiedzieli, że debatowanie nie przebije muru, jakim jest układ sił w Sejmie. I cel osiągnęli: żadne argumenty zgłoszone przez PO, Lewicę czy kogokolwiek, kto uważał, że stan wyjątkowy jest nieadekwatny do sytuacji na granicy wschodniej, tego muru nie przebiły. Przewaga była wyraźna dzięki odrzuceniu wniosku Lewicy o uchylenie prezydenckiego rozporządzenia nie tylko przez PiS, ale i resztówkę Gowina i nacjonalistów różnych odcieni, a także ludowców. Na arytmetykę nie ma sposobu nawet w parlamencie, chyba że ma się marszałek Witek i Kukiza.

Spośród obrońców stanu wyjątkowego po stronie obecnej władzy najgorzej wypadł premier, który prosił o poparcie opozycji, jednocześnie ją obrażając. Nieco lepiej – nawet zdaniem niektórych posłów opozycji – poszło ministrowi Kamińskiemu, choć jego opisu sytuacji nie da się teraz zweryfikować. Ale przynajmniej podał jakieś konkretne niepokojące przykłady i nie obrażał opozycyjnych posłów insynuacjami, że służą Łukaszence i Putinowi.

Demokraci wyliczyli powody, dla których zagłosują przeciw stanowi wyjątkowemu, przekonująco. Wyborcy Siemoniaka czy Gawkowskiego, ale też Pawła Zaleskiego i innych oponentów mogli odczuwać satysfakcję, że mówią nie tylko głosem swych partii, ale też w imieniu tych, którzy na nich właśnie głosowali.

Demokraci generalnie zdali egzamin: nie ulegli „patriotycznemu” szantażowi w sprawie, którą uważali za grubą zagrywkę polityczno-propagandową niepopartą dostatecznie silnymi argumentami. Może szczególnie interesujący – bo inne argumenty są powszechnie znane – był moment, gdy bodaj poseł Gasiuk przypomniała, że zamiast rozporządzenia prezydenta wystarczające byłyby rozporządzenia wojewodów podlaskiego i lubelskiego. Na szydercze śmiechy prawicy nie zasługiwały z kolei przypomnienia o bioekologicznych skutkach wygradzania granicy drutem żyletkowym.

Słuchając szefa RBN Solocha (nie zająknął się słówkiem, by wyjaśnić, czemu prezydent nie zwołał Rady, gdy ponoć grozi nam niemal agresja z zewnątrz, a zwołał podczas pandemii), nie można było mieć wątpliwości, że Duda nie tylko żyruje politykę graniczną Kaczyńskiego, ale ją szczerze i bez wahań popiera. Sprawa stanu wyjątkowego jest formalnie zamknięta, politycznie wprost przeciwnie. Dziś korzyści doraźne, sondażowe przynosi Kaczyńskiemu, gdy jednak się przedłuży o kolejne miesiące i nałoży na protesty ekonomiczne, korzyści wyparują.