Show genewski

Putin w Genewie na rozmowach z Bidenem: czy to początek końca nowej zimnej wojny amerykańsko-rosyjskiej? Nie, to obwąchiwanie się, wojna trwa. Biden popsuł show Putinowi, bo jego ekipa wyciągnęła słuszny wniosek, że nie należy po spotkaniu robić wspólnej konferencji prasowej, tylko dwie odrębne. Oglądałem obie bez większych emocji. Putin mówił nowomową postsowiecką, Biden puścił w ruch retorykę demokratyczną.

Putinowi nie mogło wciąż przejść przez gardło nazwisko Nawalnego, Biden wymienił je od razu. Putin grał ulubioną rolę krzepkiego ojca Rosji, Biden musiał zdjąć marynarkę, bo ktoś ustawił mu pulpit tak, że momentami słaniał się na nogach, prażąc się w słońcu. Putin mówił długo i gestykulował, Biden cedził słowa i zakończył konferencję po niecałej godzinie. Padło kilka konkretów, ale twardy był na razie jeden: wydaleni dyplomaci i odwołani ambasadorowie obu krajów wracają do roboty.

Nie był to szczyt Reagana z Gorbaczowem. Lepiej wypadła seria spotkań Bidena z przywódcami G7, Unii Europejskiej i NATO. Cel był jasny: pokazać Chinom i Rosji, że wieści o agonii zachodnich demokracji są propagandą wrogów Zachodu. I że Ameryka Bidena wraca na scenę, odrzucając trumpizm i putinizm. I to się propagandowo powiodło.

Szczyt genewski Biały Dom chciał wykorzystać w podobnym duchu. Biden odrzucił biznesowo-transakcyjną koncepcję polityki zagranicznej Trumpa. Nie odgrzał „resetu” Obamy. Chce definiować stosunki amerykańsko- rosyjskie pragmatycznie, punktowo. Zamiast konfrontacji proponuje szukanie obszarów możliwej współpracy. Dąży do obniżenia napięcia, unika „hiperboli”, a jednocześnie, jak Reagan, mówi: Panie Putin, zburz ten nowy mur waszej nieprzewidywalności, a wszyscy na tym skorzystamy.