Bezkarne bicie i łapanki. Witajcie w państwie autorytarnym

Z bezsilną wściekłością czyta się doniesienia o stosowaniu przesadnej brutalnej przemocy policyjnej do pacyfikacji pokojowych protestów obywatelskich i o wsadzaniu do aresztów ich uczestników lub osób przypadkowych, które miały pecha natknąć się na mundurowych lub tajniaków podczas tych protestów. Tak dzieje się dziś na Białorusi, ale także w Polsce.

Na Białorusi protesty dotyczą sfałszowanych wyników wyborów prezydenckich i traktowania przez reżim Łukaszenki liderów i sympatyków opozycji. W Polsce trwa akcja policyjna wyłapująca uczestników protestów przeciw traktowaniu społeczności LGBT jak podludzi. Nie mieści się w głowie, że tęczową flagę robi się dziś symbolem terroru, a agresję nacjonalistów toleruje.

Kiedy policja i tajne służby ścigają uczestników pokojowych protestów w słusznej sprawie, kończy się państwo demokratyczne, a zbliża policyjne, autorytarne, gotowe wystąpić przeciw obywatelom w obronie aktualnej władzy, zamiast ścigać rzeczywistych przestępców.

Tak działo się w PRL, gdy milicjanci i tajniacy okładali gumowymi pałkami studentów podczas protestów wolnościowych w marcu 1968 r. Uciekając przed nimi, ludzie chowali się m.in. w Bazylice św. Krzyża w Warszawie na Krakowskim Przedmieściu. Teraz polska policja obstawia ten sam kościół, jakby coś mu zagrażało ze strony uczestników protestów przeciw nagonce na LGBT. Oba protesty łączy domaganie się respektowania praw obywatelskich. Wobec obu państwo sięga po niezasłużoną przemoc.

Pisarz Szczepan Twardoch napisał niedawno na FB, żeby pamiętać, że policja to „ślepy miecz”, po który sięga władza, aby tłumić protesty. Wykonuje rozkazy rządzących polityków i to oni ponoszą przede wszystkim odpowiedzialność za to, do czego policję wykorzystują. Ale to nie takie proste. W demokratycznym państwie policjanci też odpowiadają za to, jak i w jakiej sprawie używają swych uprawnień. Między innymi dlatego powinni nosić minikamery filmujące ich działania i naszywki z nazwiskami.

Bezkarność nadużywania przez policję jej uprawnień bulwersuje tak samo jak samo nadużywanie. A w systemie demokratycznym bulwersuje podwójnie. Czy Twardoch byłby gotów powiedzieć bliskim Igora Stachowiaka czy George’a Floyda, że policjanci, którzy swoją interwencją doprowadzili do ich śmierci, to tylko „ślepy miecz”? Nie, policjanci to konkretni ludzie.

Tu zgadzam się z Jackiem Żakowskim. Przypomniał i ostrzegł w czwartkowej „GW”, że „historia toczy się zbyt szybko, a ludzie żyją za długo, by warto było liczyć na bezkarność gwarantowaną przez jakikolwiek układ polityczny, a bezkarność funkcjonariuszy, nawet jeśli wydaje się pewna, nigdy taką nie jest”. Tak, żadne polecenie nie usprawiedliwia przestępstwa, a za potraktowanie Margot i demokratów białoruskich odpowiadają nie tylko wydający rozkazy, ale też ich nadgorliwi wykonawcy. To oni biją, a nie żaden „ślepy miecz”. Policja w systemie demokratycznym powinna budzić zaufanie obywateli i ich szacunek, ale nie strach.

Na szczęście są w naszej policji ludzie, którzy zdają sobie z tego sprawę. Policyjni związkowcy mają dłuższą pamięć korporacyjną niż niektórzy dowódcy. Ich szef Zdzisław Czarnecki napisał jasno w oświadczeniu, że policja zachowała się brutalnie wobec manifestantów protestujących przeciw aresztowaniu „aktywistki LGBT”.

Związkowiec ma rację, gdy ostrzega, że wizerunek społeczny policji łatwo zniszczyć, trudno odbudować. Tak było po demontażu PRL, tak może być znowu dzisiaj, jeśli policja pozwoli się upolitycznić po linii partii rządzących i zignoruje odnośne przepisy prawa i swój własny kodeks etyczny.