Biskupi z odsieczą „ewangeliście” Szumowskiemu

W wirze kampanii wyborczej trzech biskupów wystawia politykowi świadectwo moralności. Adresy pochwalne na cześć ministra Łukasza Szumowskiego popełnili biskupi Piotr Libera, Romuald Kamiński i Antoni Długosz. Najszerszym echem odbiło się kuriozalne wystąpienie tego ostatniego podczas apelu jasnogórskiego w Częstochowie. Przykryło dość pojednawczy tym razem ton kościelnych przemówień z okazji Bożego Ciała. Bp Długosz wyręczył abp. Jędraszewskiego.

Wszyscy trzej wsparli – czy tego chcieli, czy nie – przedstawiciela obecnej władzy, całkowicie ignorując ostre kontrowersje wokół Szumowskiego dotyczące jego działań w ramach pandemii i nepotycznych powiązań.

Pochwał i dziękczynień nie zabrakło, zabrakło rozeznania, co wypada i kiedy biskupowi największej konfesji w Polsce. Wyłapał to momentalnie czujny strażnik czystości doktryny katolickiej dr Tomasz Terlikowski. Nie zdzierżył, gdy bp Długosz zestawił premiera Morawieckiego i ministra Szumowskiego z dwoma świętymi ewangelistami.

Karkołomną konstrukcję zbudował na imionach: „Ewangelista Mateusz, premier Morawiecki, pochyla się nad egzystencją naszego narodu, by żyło się lepiej. Z kolei ewangelista Łukasz, profesor Szumowski, jest przedłużeniem czynów Jezusa, troszcząc się o nasze życie i zdrowie”.

Gdyby mógł, dodałby może do tych gigantów ducha i czynu prezesa Kaczyńskiego, ale tak się fatalnie składa, że wśród autorów kanonicznych Ewangelii nie ma Jarosława. Gorzej, Jarosław jest świętym ruskim, więc lepiej na ten grząski teren się nie zapędzać.

Tako rzecze Terlikowski: „Ani czas, ani miejsce, ani osoba. Takie słowa są nie tylko nieroztropne, włączają Kościół w nawalankę polityczną, ale też niekatolickie. Wierzymy w Boga, a nie w PiS, czytamy Ewangelię Mateusza i Łukasza, a nie przemówienia ministra i premiera. I to niezależnie od poglądów”. Katolicki publicysta nie odkrywa niczego nowego. Mówi rzecz oczywistą, ale żyjemy teraz w czasie, kiedy mówienie niektórych rzeczy oczywistych przez ludzi Kościoła może być aktem odwagi. Ale też w czasach, kiedy odwaga i rozum drożeją.

Trudno pojąć, czemu ludzie, którzy są wciąż autorytetami dla sporej części katolików, mówią rzeczy, które musi kwestionować ich tradycjonalistyczny współwyznawca. Przecież to jest duszpasterska porażka tych biskupów, żeby im Terlikowski musiał przypominać, że katolicy mają wierzyć w Boga, a nie w idoli. Bałwochwalstwo polityczne jest odmianą pogańskiego kultu cielców, a ten jest obrazą Boga.

No i jeszcze jest kwestia milczenia, gdy trzeba mówić. W bieżącej kampanii codziennie słychać rzeczy skandaliczne, o których krzywouści prawicowi kaznodzieje milczą, choć powinni stanąć murem po stronie obrażanych, zranionych, wykluczanych w Kościele i społeczeństwie. Najnowszy przykład to ,,prorodzinna” , a w istocie homofobiczna uwaga Brudzińskiego o pisklętach w gnieździe, w którym nie panoszy się żadne LGBT. Pisowcy znów chcą wygrać na homofobii i jątrzeniu, nie cofną się przed kłamstwami i obelgami.

Takie milczenie i przemilczanie skończyło się dla Kościoła już nieraz w historii upadkiem jego autorytetu i wiarygodności i odpływem zgorszonych i oburzonych wiernych, zwłaszcza młodszych. Jedyną pozycją, jaką Kościół powinien budować dla siebie i wiary, jest siła ewangelicznego świadectwa. Systemy i partie polityczne przeminą, wstyd zostanie.