W Szwajcarii zony wolne od LGBT i żarty Beaty Kempy nie miałyby szans

Gdy w Polsce pod rządami „zjednoczonej prawicy” przybywa homofobicznych „stref wolnych od LGBT”, to w Szwajcarii w ogólnokrajowym referendum 9 lutego „suweren” zgodził się na prawny zakaz dyskryminacji ze względu na tożsamość seksualną. Zdjęcia polskich tablic homofobicznych obiegły demokratyczny świat. Zaliczyliśmy kolejną wpadkę wizerunkową. Szwajcaria poszła w przeciwnym kierunku. Brawo. Takie tablice byłyby tam zagrożone karą.

Zakaz dyskryminacji ze względu na narodowość, wyznanie lub tożsamość seksualną to nie jest uderzenie w wolność słowa, bo wolność słowa nie może być wykorzystywana do obrażania ludzi, szczucia na nich, ranienia ich ludzkiej godności, zadawania bólu ich bliskim. Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe.

Szwajcaria to kraj mieszany religijnie. Dwa największe wyznania to katolicy rzymscy i reformowani protestanci. Za zakazem homofobii w przestrzeni publicznej był właśnie szwajcarski protestancki Kościół reformowany, przeciw – ruch chrześcijan ewangelicznych (protestanckich fundamentalistów, nazywanych w USA „evangelicals”, dziś w większości popierających Trumpa), a episkopat rzymskokatolicki wybrał neutralność. I tak to, co wydaje się oczywistością – poszanowanie praw ludzkich osób homoseksualnych – stało się w Szwajcarii faktem prawnym. Ma on praktyczne konsekwencje. Osobom tym nie będzie można odmówić wstępu do restauracji, na kąpielisko czy do kina. Za złamanie zakazu może być nałożona kara więzienia.

Za zakazem dyskryminacji głosowało 61,3 proc. uprawnionych, tylko w trzech z 26 regionów kraju większość była przeciw. Ciekawe, że do głosowania przeciw wezwała największa w parlamencie partia polityczna, populistyczno-narodowa Szwajcarska Partia Ludowa, a mimo to Szwajcarzy uznali, że nowelizacja prawa antydyskryminacyjnego dodająca zakaz homofobii jest potrzebna. Niech się wyżywa w domu, z ulicy – precz!

Z inicjatywą takiej nowelizacji wyszedł socjaldemokrata Mathias Reynard i została ona uchwalona już dwa lata temu. Ale przeciwnicy parli do referendum pod hasłem obrony wolności słowa, licząc, że hasło poskutkuje i nowelizacja zostanie odrzucona w głosowaniu ludowym. Straszyli, całkiem jak homofobi w Polsce, że pod przykrywką antydyskryminacyjną organizacje LGBT będą forsowały legalizację małżeństw homoseksualnych i medycznie wspomaganej reprodukcji par jednopłciowych. Ale się przeliczyli. Jeszcze ciekawsze jest to, że nowelizacja podzieliła społeczność gejowską. Część szwajcarskich działaczy na rzecz praw osób homoseksualnych uważała, że nie potrzebują jakichś specjalnych praw dla siebie.

A więc da się. Da się przeprowadzić metodą demokratyczną zmianę prawną, przekonać do niej większość głosujących, nie kapitulować przed homofobią. Ale pod pewnymi warunkami. Kraj musi być zróżnicowany religijnie, tak jak Szwajcaria, żadna konfesja nie może dominować, debata publiczna musi być otwarta, obywatele – chętni do udziału w demokratycznych procedurach i gotowi samodzielnie podejmować decyzje w kwestiach publicznych. Szwajcarscy homofobi martwią się, że teraz nie będą już mogli sobie nawet pożartować z gejów. Polscy homofobi mogą ich pocieszyć: u nas jeszcze wolno, i to z wysokiej trybuny partyjnej! Kto Polakowi zabroni!