Kiedy w polskiej polityce skończył się „wersal”?

Kiedy Andrzej Duda wznosił podczas inauguracji Sejmu IX kadencji akty strzeliste do demokracji i dialogu, za fasadą szła ta sama destrukcyjna robota.

Próba zniesienia trzydziestokrotności, drastyczne podwyżki akcyzy na alkohol i papierosy, zrujnowanie Funduszu Rezerwy Demograficznej w związku z kiełbasą wyborczą dla emerytów, milczenie o sprawie Banasia.

Zadowolony z siebie premier dywagował o państwie dobrobytu, gdy nad gospodarką europejską znów gromadzą się chmury, a poważne inwestycje w Polsce stoją w miejscu. No ale od czasów rzecznika Jerzego Urbana wiadomo, że rząd się sam wyżywi, zwłaszcza że konfiturami ma teraz zarządzać pan Sasin.

O tym, że „wersal” – czyli szacunek dla przeciwników politycznych i dla prawa – w polityce polskiej się skończył, usłyszeliśmy już dawno temu od Andrzeja Leppera. Niszczenie demokracji zaczyna się od niszczenia praworządności i debaty politycznej, którą zastępuje słowotok i hejt.

Populizm, niewykluczone, że z wsparciem rosyjskich służb specjalnych, towarzyszy, niestety, od początku polityce polskiej po 1989 r. I odnosi sukcesy: Tymiński wyautował w wyborach prezydenckich „naszego premiera” Tadeusza Mazowieckiego. Wystarczyła czarna teczka, ataki na elity i obietnice państwa dobrobytu à la Peru Fujimoriego.

Dziś czarną robotę przeciwko opozycji wykonują reżimowi propagandyści i hejterzy w internecie. Mogą pod byle pretekstem zohydzić każdego, kto robi coś, co pisowskiej władzy nie pasuje.

Ostatnio kampania nienawiści uderzyła w redaktora „Tygodnika Podhalańskiego” Jerzego Jureckiego, tylko dlatego że rozkręcił obywatelski protest przeciwko świątecznej gigaimprezie prezesa Kurskiego pod Krokwią w Zakopanem.

Poseł Gasiuk-Pihowicz wołała z trybuny sejmowej, że w głowie się nie mieści, iż PiS wystawia byłych posłów Piotrowicza i Pawłowicz do Trybunału Konstytucyjnego. No faktycznie, nie mieści się. Jej się nie mieści, części parlamentu i społeczeństwa się nie mieści, ale co z tego? Władzę mają ci, którym to wszystko jak najbardziej w głowach się mieści. I większości ich wyborców też. I to jest o wiele bardziej destrukcyjne niż – żenujące nawet niektórych sympatyków PiS – wysuwanie Piotrowicza i Pawłowicz do kontrolowanego przez PiS sądu konstytucyjnego.

To zło dzieje się za przyzwoleniem wyborców głosujących na „zjednoczoną prawicę”. Trudno to zrozumieć szanującym prawo obywatelom, ale tak jest. Lecz źródłem tego zła nie są „mordy zdradzieckie”, tylko „ja bez żadnego trybu, panie marszałku”. I brak reakcji marszałka Kuchcińskiego na te słowa, wyrażające przecież totalne lekceważenie procedur, czyli prawa.

To wtedy prezes Kaczyński wysłał sygnał, który w lot pojęli jego sprzymierzeńcy i sympatycy. Można wszystko. Można prawo bezkarnie ignorować, naginać, obchodzić, a nawet łamać. Mogą to robić funkcjonariusze państwa pod pretekstem, że przecież wygrali demokratyczne wybory, a powolne im media mogą takie traktowanie prawa uzasadniać i usprawiedliwiać, potęgując chaos prawny i zamęt moralny. Można ukryć i anulować wynik głosowania sejmowgo, bo partia rządząca głosowanie przegrała. Czyli można olać demokrację parlamentarną.

Otóż nie, nie można. W demokratycznym państwie prawa nie można wszystkiego. Można to, na co zezwala prawo i czego nie zabrania. I taki sygnał powinien wysyłać każdy rząd z demokratycznym mandatem, tworzące go partie, a także media prorządowe i opozycyjne.