Media: opcja zero

Na razie to gruszki na wierzbie, ale jakie dorodne. Platforma Obywatelska chce zbudować media publiczne całkowicie od nowa. Musi wygrać wybory, by to zrobić. A jeśli wygra, to może mieć większe problemy do rozwiązania. Ale pomysł wydaje się zdrowy.

Są u nas dwa mity na temat telewizji. Jeden – że jej siła słabnie, a w młodszym pokoleniu oglądanie TV to obciach. Drugi – że kto ma telewizję, ten ma władzę.

W rzeczywistości telewizja wciąż ma wpływ na miliony ludzi. Inaczej PiS odpuściłby media publiczne. Ten wpływ nie jest jednak przemożny. Ludzie szukają alternatywy. Jedni znajdują ją w internecie, drudzy w TVN. Wielu skacze po kanałach informacyjnych w przekonaniu, że prawdę da się jakoś wypośrodkować. Polityczna kontrola mediów nie musi się przekładać na wynik wyborów. Czasem może mu zaszkodzić, gdy władza przegnie, jak dzieje się to dziś w TVPiS.

Niezależna od władzy telewizja publiczna to jest dobra rzecz. Dlatego mimo proroctw o śmierci TV wciąż potrafi ona być atrakcyjna, edukacyjna, kulturalna, a nawet nowatorska (seriale BBC!) i zachowuje widownię. Mądre kraje troszczą się o media publiczne. Nawet w USA działają publiczna telewizja (PBS) i publiczne radio (NPR), na wysokim poziomie.

Gdyby Platformie czy jakiejś innej sile politycznej udało się kiedyś ją zbudować, byłby z tego pożytek społeczny. Byłby to niemal cud, bo projekt Platformy w wersji cytowanej w czwartkowej „GW” oznacza jej całkowite odpolitycznienie, a więc pozbawienie polityków władzy nad mediami publicznymi. Czyli partia polityczna dobrowolnie pozbawiłaby się narzędzia politycznego oddziaływania.

Od 1989 r. nigdy się to żadnej „grupie trzymającej władzę” nie udało. Pokusa zbudowana z mitu drugiego była za silna. Tymczasem warunkiem zdrowia mediów publicznych jest brak ręcznego sterowania nimi przez polityków.

A co z drugim warunkiem niezależności mediów publicznych? Jak miałyby być finansowane? Platforma proponuje likwidację abonamentu i finansowanie z dotacji budżetowej wynoszącej 1-2 mld zł. Tylko to nie wystarczy, bo budżet uchwala parlament, czyli znów jest pole do manipulacji i nacisku o charakterze politycznym. Wyjściem byłaby może odrębna ustawa, rodzaj karty „królewskiej”, gwarantującej niezależne finansowanie mediów politycznych, niezależnie od tego, kto rządzi.

„Opcja zero” w mediach publicznych pojawia się jako hasło w momencie, gdy dygnitarze PiS wracają do hasła „repolonizacji” mediów. Może zbieżność jest nieprzypadkowa. „Repolonizacja” uderzyłaby głównie w prasę regionalną, ale też w ogólnokrajową. To czysty populizm, bo jakieś siłowe działania władzy wymierzone w zagraniczny kapitał – i szerzej, w media poza kontrolą władzy – wtrąciłyby Polskę w izolację ekonomiczną i polityczną w świecie zachodnim.