Teraz Koalicja Demokratyczna

Koalicja Europejska przegrała, ale to nie powód do robienia z Grzegorza Schetyny ojca tej porażki. Wynik KE był porażką, ale nie był upokorzeniem.

Kto pamięta początki demokracji w Polsce po 1989 r., pamięta przegraną Tadeusza Mazowieckiego ze „Stanem” Tymińskim w pierwszej turze wyborów prezydenckich w 1990 r., pierwszych całkowicie wolnych.

To było upokorzenie dla obozu odbudowującego demokratyczne i praworządne państwo polskie. I wczesny sygnał ostrzegawczy przed populizmem jako siłą wykorzystującą swobody demokratyczne przeciwko otwartej demokracji.

Opozycja wciąż ma potencjał polityczny i wyborczy. Rozpad Koalicji Europejskiej byłby niewybaczalny. Można zmienić formę, ale nie treść. Na wybory parlamentarne i prezydenckie trzeba szykować „koalicję demokratyczną” w jak najszerszym składzie.

Tylko tego obawiają się w PiS. Dlatego mnożą się ich wypowiedzi odmalowujące sytuację koalicji jako kryzysową. Jest przeciwnie. Tylko formuła koalicji demokratycznej może zahamować autorytarne plany przekształcenia Polski w scentralizowane państwo z demokratyczną fasadą, dające rządzącej nomenklaturze niekontrolowany dostęp do dóbr i przywilejów.

Jeśli tak ma być, to wszystkie siły, które są temu przeciwne, powinny iść razem dla wolnej Polski.

Polska nie ma dużych doświadczeń demokratycznych. W XX i XXI w. obejmują one raptem 30 lat po 1989 r. i osiem lat II RP, do majowego przewrotu Piłsudskiego. Konstytucyjna praworządna demokracja wciąż musi się u nas (i w UE) zmagać z populistycznymi hasłami obrony „zwykłych ludzi” przed oderwanymi od rzeczywistości „elitami”.

Tymczasem obrońcami „zwykłych ludzi”, czyli równych praw wszystkich obywateli ponad różnicami światopoglądów i sympatii politycznych, są tylko siły demokratyczne. Dlatego populiści wmawiają ludziom, że sprawy demokracji, ustroju, praworządności są z punktu widzenia ich interesów nieważne i mamią ich obietnicami materialnymi.

W rzeczywistości „zwykli ludzie” to ich mięso armatnie. Kiedy populiści dochodzą do władzy, natychmiast zaczynają budować własne fortuny osobiste i rodzinne, a „ciemnemu ludowi” rzucają socjalną jałmużnę.