Nasz esbek, więc patriota

Do czarnej serii afer oplatających PIS, jak macki ośmiornicy, dochodzi sprawa TW „Ryszarda”, bliskiego współpracownika Jarosława Kaczyńskiego, a w PRL wieloletniego współpracownika SB.

Takich ludzi ciągnie do prawicy narodowej. To może wynikać z założenia, że tam się przechowają, nikt ich nie będzie z peerelowskiej przeszłości rozliczał. Wtedy popierali ówczesny system, nie działali w opozycji ani w Solidarności.

Chcieli przeczekać i doczekać spokojniejszych dla siebie czasów. Niektórzy mogli sobie dorobić do tego ideologię patriotyczną, że oni tak naprawdę zawsze byli za wolną Polską, demokracją i prawami człowieka. Tylko że nie chcieli okazać się pożytecznymi idiotami różnych korowców, co może byli patriotami, ale syjonizmu. A w innym wariancie: że chcieli służyć państwu polskiemu, obojętne w jakim wydaniu, bo to przecież obywatelski obowiązek Polaka.

Inkarnacją takiej postawy może być TW „Ryszard”. Nie przyszło mu w młodości do głowy, żeby ten obowiązek spełniać, działając w podziemnej Solidarności lub wcześniej w opozycji demokratycznej. Tą, naprawdę patriotyczną, drogą poszła spora grupa dawnych członków PZPR, a nawet niektórzy oficerowie LWP i Służby Bezpieczeństwa.

Niektórzy zapłacili degradacją, wilczym biletem, więzieniem. I można by zamknąć ten rozdział naszej dramatycznej historii i zająć się przyszłością, gdyby nie to, że PiS i prawica zrobiły z lustracji naczelne hasło swych kampanii politycznych. To kogo w końcu dotyczą okrzyki z pisowskich wieców o „komunistach i złodziejach”?

Sprawa TW „Ryszarda” to kolejne wyzwanie dla PiS. Bo jakoś trzeba odpowiedzieć: tak czy nie? Zaskoczona pisowska wierchuszka, z prezesem na czele, zaklina się, że nic nie wiedziała o esbeckim rozdziale w życiorysie szefa spółki Srebrna. Nie wiedziała, że jego papiery znalazły się w ipeenowskim katalogu zastrzeżonym. Nie wie, czemu bliski współpracownik Kaczyńskiego dostąpił przywileju wyłączenia spod lustracji.

Może i nie wie, ale co ma do powiedzenia obywatelom o całej sprawie? Czy to nie wstyd atakować Lecha Wałęsę za TW „Bolka”, a tolerować TW „Ryszarda” i zlecać mu misje specjalnego znaczenia dla prezesa i partii?

Kaczyński dołożył przez lata wszelkich starań, by odebrać Lechowi Wałęsie autorytet i zasługi publiczne. W tej uporczywej kampanii dyskredytacji posłużono się przede wszystkim tym, że Lech był współpracownikiem SB, kryptonim „Bolek”, czemu Wałęsa do dziś zaprzecza. Tymczasem z tego, co dotąd przedostało się do wiadomości publicznej, wynika, że współpraca „Ryszarda” była o wiele dłuższa i bardziej intensywna niż „Bolka”.

Tylko że Wałęsa, kiedy zrobił swoje, czyli wprowadził braci Kaczyńskich na scenę polityczną, zaczął im zawadzać. Miał to nieszczęście, że został prezydentem i był popularny. Więc sięgnięto przeciwko niemu po (przynajmniej częściowo sfabrykowaną) teczkę.

TW „Ryszard” od konfitur politycznych trzymał się z dala, a wobec prezesa był ślepo lojalny. Ale nadszedł moment prawdy. Opinia publiczna chce wiedzieć, czemu prezes nie wiedział o sprawie TW „Ryszarda” i co o niej sądzi. Bez tych wyjaśnień wiarygodność prezesa zmaleje do zera.