Bojkot Czarneckiego

„Nie zapraszajmy Czarneckiego do studiów radiowych i telewizyjnych, żeby nie miał okazji pleść, przerywać i atakować” – wezwała w TOK FM Dorota Warakomska.

Rozumiemy, że adresatem apelu są media niekontrolowane przez obecną władzę. Bo w propisowskich Czarnecki będzie teraz fetowany jako „ofiara” i będzie go jeszcze więcej. Jak jest w tych mediach z zapraszaniem gości do audycji politycznych, wszyscy wiemy. Gości niby zaprasza autor programu, ale za zgodą szefów.

Najnowszy przykład to radiowa Trójka, gdzie – jak mówi „GW” jeden z dziennikarzy PR3 – kierownictwo wskazuje, kogo możemy, a kogo nie możemy zapraszać do programów na żywo, kogo reporterzy mogą nagrywać, a kogo nie.

I tu mamy problem. Szanujące się media nie mogą używać metod mediów propisowskich. Nie powinny zakładać czarnych list: tych zapraszamy, tych nie, bo to wrogowie. Niech o doborze gości decydują na własny rachunek osoby prowadzące audycje na żywo. Tak jak teraz. A odbiorcy mogą wybór oceniać przy pomocy pilota.

Akt słownej agresji Czarneckiego wymierzony w Różę Thun dyskwalifikował go moralnie i intelektualnie. Ale kara nie dała mu do myślenia. Zero skruchy i refleksji.

Żeby bojkot miał jakiś skutek wychowawczy, musi być odczuwalny. Dotkliwie. Zwłaszcza przez ludzi o mentalności celebrytów. A to niemożliwe w systemie mediów, jaki dziś mamy w Polsce. Czarnecki nie straci trybuny do ataków, a tylko wtedy istniałaby szansa, że odkaziłby swój język.