Sprawa Walusia. Prawica broni zbrodniarza

Znam z lat studenckich osoby blisko zaprzyjaźnione z Januszem Walusiem. Kiedy w 1993 r. strzałem w plecy zamordował on w Afryce Południowej czarnoskórego działacza walczącego z systemem segregacji rasowej Chrisa Haniego, krakowscy znajomi Walusia go bronili. Dziś Walusia bronią nie tylko jego dawni znajomi, ale parlamentarzyści prawicy (pisowcy i kukizowcy) i działacze skrajnej prawicy.

Widzą w nim ostatniego „żołnierza wyklętego”, chcą mu pomóc uzyskać zgodę władz RPA na odbycie reszty kary dożywocia w Polsce. Temu celowi służyło zrzeczenie się przez Walusia obywatelstwa RPA. Nie tylko skrajna prawica stara się sprowadzić swego „bohatera” do kraju.

„GW” informuje, że za czasów ministra sprawiedliwości z PO, Borysa Budki, resort wysłał do RPA (niespełnioną) prośbę o dokumentację sprawy Walusia. Motywem było sprawdzenie, czy Waluś miałby szansę odsiedzieć wyrok w Polsce. Nie znalazłem informacji, co kierowało ministrem Budką, że zgodził się, by jego resort badał sprawę pod tym kątem. Być może działał w duchu prawa unijnego, które zachęca, by karę więzienia odbywało się we własnym kraju.

Waluś dopuścił się najcięższej zbrodni: zabójstwa na zlecenie polityczne. Hani był przywódcą południowoafrykańskich komunistów i przeszkolonym w Rosji radzieckiej terrorystą, ale po zwolnieniu z więzienia Nelsona Mandeli popierał wyrzeczenie się przemocy w walce z apartheidem i podjęcie dialogu politycznego z białą mniejszością na temat jego likwidacji i przekształcenia RPA w demokratyczne państwo prawa.

Zbrodnia Walusia paradoksalnie (z punktu widzenia jego radykalnie prawicowych białych protektorów) przyspieszyła transformację ustrojową, bo wywołała sprzeciw nie tylko po stronie czarnej większości, ale i wśród białej mniejszości, co doprowadziło do rozpadu ówczesnej białej koalicji rządzącej.

Nie rozumiem, jak można bronić zbrodniarza, którego wina jest udowodniona. Jak można usprawiedliwiać mord pobudkami politycznymi czy ideologicznymi. I to z mandatem poselskim bądź senatorskim w ręce, a może i z Biblią. Bo przecież to pośrednio oznacza przyzwolenie na przemoc i terror w demokratycznej polityce. Do tego dążymy?