Trump, czyli Putin

Donald Trump wygrał wybory z pomocą rosyjskich propagandzistów i hakerów. Amerykanie odwracają głowy, by nie widzieć najbardziej alarmującej wiadomości: obce i wrogo nastawione do Ameryki mocarstwo urabiało przed wyborami Amerykanów, aby głosowali na Trumpa.

Tak pisze w „Washington Post” Eric Chenoweth i dodaje, że według wywiadu amerykańskiego Kreml stoi za wykradzeniem mejli z kont Krajowego Komitetu Demokratycznego. Przekazano je następnie do publikacji przez WikiLeaks. Operacja była ochraniana i finansowana przez Rosjan. Jej celem było doprowadzenie do wyboru Trumpa zamiast pani Clinton. To odpowiada interesom Kremla.

Na domiar złego Rosjanie nawet specjalnie się z tym nie kryją. Wiceminister SZ Riabkow chwalił się, pisze „WP”, że Kreml ma dobre relacje z ludźmi w sztabie wyborczym i najbliższym otoczeniu Trumpa. Fanem Putina jest bliski doradca Trumpa, Bannon.

W „Foreign Affairs” artykuł Alison McQueen o „trumpokalipisie” (słowo wzięte z francuskiego dziennika „Liberation”). Zwolennicy Trumpa, a nawet (zwykle antyclintonowska) część Demokratów, łudzą się, że nie takie gorące się je, jak się gotuje.

Nieprawda. Powołanie na głównego stratega Bannona, człowieka tak zwanej altprawicy (alternative right), będzie odebrane przez część społeczeństwa jako przyzwolenie na mowę nienawiści i przemoc. To przekreśli nadzieje na zasypanie powyborczych podziałów w społeczeństwie amerykańskim.

Dla nas w Polsce i Europie Wschodniej ważniejsze jest, czy spełni się najczarniejszy scenariusz: Trump zawrze z Putinem nowy układ jałtański. Uzna, że kraje bałtyckie, Białoruś, Ukraina i Polska to rosyjska strefa wpływów i przestanie się nią interesować. Czy ktoś w obecnym rządzie RP rozumie, co to oznacza?