Być jak Matka Teresa

Papież Franciszek ogłasza Matkę Teresę świętą Kościoła katolickiego. Spodziewano się od wielu lat, że Teresa zostanie kanonizowana za swoje zaangażowanie na rzecz najbiedniejszych z biednych, zbieranych w stanie agonalnym z chodników Kalkuty.

Teresa działała w duchu Franciszka. Pięknie się złożyło dla niej i dla Kościoła, że to akurat papież Franciszek wyniósł ją na ołtarze.

Nie była aniołem, a jej wiara przechodziła ciężką próbę. Otaczał ją rodzaj kultu, jakim ludzie czasem chcą zagłuszyć własne wyrzuty sumienia, bo nie robią nic dla innych, choć powinni. Ale sama nie była religijną celebrytką.

To media robiły z niej „ikonę” miłosierdzia, sama Teresa uważała, że jest taka prostą kobietą, której misją jest pomagać biednym ludziom umrzeć godnie.

Spotkałem Matkę Teresą przed wielu laty we Wiedniu na kongresie rodzin katolickich. Maleńka, pomarszczona, nakryta biało-niebieską chustą. Małomówna, niechętnie i krótko odpowiadała na pytania dziennikarzy.

O nie, nie miała parcia na ekran. Zrządzeniem losu wiadomość o jej śmierci obiegła świat w momencie pogrzebu księżnej Diany. BBC musiała podzielić ekran na dwie części, by transmitować pogrzeb i pokazywać reakcje na śmierć Teresy w Indiach i na całym globie.

Święta Teresa z Kalkuty znalazła krytyka w osobie znanego dziennikarza i walczącego z religią ateisty Christophera Hitchensa. Jego atak był szczególnie brutalny. Zarzucił Teresie, że nie była przyjacielem biednych, lecz biedy. Zachęcała ludzi, by pogodzili się z cierpieniem, które zesłał im Bóg.

Nie wnikała, kto jest darczyńcą, brała pieniądze od tyranów, wydawała je na rozwój swojego zgromadzenia zakonnego, a nie na podwyższenie standardów w swoich „umieralniach”. Nie walczyła z realnymi przyczynami nędzy w Indiach, nie walczyła o prawa kobiet, w tym o prawo do aborcji.

Niektóre zarzuty są uzasadnione, ale Hitchens zapomniał, że Teresa nie była działaczką społecznej lewicy, tylko katolicką zakonnicą. Przecież nie spodziewamy się po ateistach, zwłaszcza walczących z religią, że będą się kierowali społeczną nauką Kościoła.

Pogrzeb Hitchensa miał oprawę świecką. Co ciekawe – z elementami religijnymi. Brat dziennikarza przeczytał fragment św. Pawła o nadziei, a zaprzyjaźniony z Hitchensem genetyk Francis (!) Collins, chrześcijanin, zamiast mowy pożegnalnej zagrał na fortepianie swój utwór: muzyka jest głosem Boga. I dobrze.

Czemu wykluczać z uroczystości ateistów ludzi wierzących tylko dlatego, że są wierzący?