Cóż po Petru w czasie marnym?

Po niedługim pobycie zagranicznym zastałem w Polsce dyskusję o spotkaniu sejmowym partii rządzącej z opozycją. Na pierwsze pytanie, czy opozycja powinna w nim wziąć udział, odpowiadam: powinna.

Na drugie, czy była sukcesem dla opozycji, dopowiadam: raczej nie. O sukcesie może mówić prezes Kaczyński, któremu udało się podtrzymać wrażenie, że w polskiej polityce idzie ku lepszemu.

Nie, nie idzie ku lepszemu. Przejrzałem gazety. Tam pełno o ziobryzmie, czyli siłowym podejściu w rządzeniu wymiarem sprawiedliwości. Doniesienia prasy opozycyjnej nie pozostawiają wątpliwości, że żadnego dialogu nie ma, są tylko jego pozory.

Przymilanie się do prezesa przez panów Czarzastego i Petru uważam za błąd polityczny. W przypadku Czarzastego chodzi o ratowanie resztek SLD-owskiej lewicy. W tym przynajmniej jest jakiś sens taktyczny, lecz na dłuższą metę samo przymilanie się nie pomoże tych resztek uratować, uratuje na chwilę tylko aparat partyjny.

W przypadku Petru nie widać żadnego sensu. Przeciwnie, stanowisko zajęte przez lidera Nowoczesnej jest sygnałem, że opozycja parlamentarna dalej mówi różnymi głosami w sprawie zasadniczej.

Leszek Balcerowicz w swej najnowszej książce zdefiniował ją jako uratowanie Polski przed skutkami rządów PIS. Czy lider Nowoczesnej czytał książkę swego mentora?

Tak naprawdę od spotkania u marszałka Kuchcińskiego nic się nie zmieniło politycznie. Nadal najważniejszy jest kryzys konstytucyjny wokół Trybunału. Nic się też nie zmieniło w sprawie warunków brzegowych: pani premier powinna wydrukować orzeczenie TK w sprawie znowelizowanej ustawy na jego temat. Prezydent powinien zaprzysiąc trzech legalnie wybranych sędziów TK. Tylko tyle i aż tyle.