Hillary czy Donald?

Hillary Clinton wygrała prawybory w Południowej Karolinie. Czy to wystarczy, by zdobyła nominację prezydencką? Mam nadzieję, że tak.

Oczywiście, uroczo staroświecki senator Bernie Sanders dodał kampanii prezydenckiej koloru i wigoru. Ale głosują na niego raczej biali i młodzież poniżej trzydziestki (nostalgia za mądrym tatą lub dziadkiem?), a w elektoracie demokratów może bardziej liczą się głosy czarnych. Tu poszły na Hillary.

Uwielbiam teatralność polityki amerykańskiej. Na wiecu wyborczym, który obejrzałem przed laty na własne oczy, czułem się trochę jak w Związku Radzieckim, tak był przewidywalny.

Doszło wtedy do zakłócenia wiecu przez grupę młodych przeciwników wojny w Iraku, ale ochrona szybko ich usunęła i przekazała policji.

Ale po chwili popukałem się w głowę: teatr teatrem, ale to jest jednak żywa demokracja. W ZSRR pacyfiści poszliby od razu na długo do pudła, gułagu albo do karnej kompanii w Armii Czerwonej. Na przykład w Afganistanie.

Przybysza z Europy po prostu razi ostentacyjny i powszechnie manifestowany amerykański populizm polityczny. Jednak pretendenci do prezydentury muszą naprawdę odwalić kawał ciężkiej roboty i przekonać do siebie zwykłych zjadaczy chleba. Taki populizm mi nie przeszkadza.

Może jest nawet solą polityki amerykańskiej. Politycy są reprezentantami obywateli i powinni się konfrontować nie tylko między sobą na debatach, ale też z nimi. Wbrew pozorom amerykańska scena polityczna nie jest zablokowana. W tej kampanii outsiderzy jak Sanders czy Trump przebili się śpiewająco i mówi o nich cały świat.

W Ameryce demokracja „pieńka”, z którego pretendent do urzędu mówi do wyborców, kim jest i o co mu chodzi, działa. Nie dasz rady z pieńka, to jak chcesz dać radę z Białego Domu?

W tym roku jest szansa, że Amerykanie przekroczą kolejny próg. Wybranie na prezydenta ciemnoskórego zajęło im ponad 200 lat, czas najwyższy wybrać pierwszą kobietę. Czyli Hillary Clinton, bo inna w tym roku się nie przebiła przez debaty i prawybory. Po Karolinie szanse byłej sekretarz stanu rosną. Trzymam kciuki, choć wiem, że profesjonalni politolodzy uważają ją za słabą.

Nie wiem, czyim wyborcą byłbym, gdybym miał prawo głosować w USA. Ale na pewno nie Donalda Trumpa. W moich oczach – a wiele elementów tradycyjnego republikanizmu mi odpowiada – Trump demoluje amerykańską prawicę wespół z nią samą. Czyżby Hillary „nie miała z kim przegrać”?