Wyszło szydło z worka

Rząd Prawa i Sprawiedliwości nie jest rządem pani Szydło, lecz prezesa Kaczyńskiego. Nie przypominam sobie, by którykolwiek rząd demokratyczny po 1989 r. miał tak słabego szefa jak obecny. A zarazem tak fatalny start wizerunkowy.

Już podczas spotkania z mediami mogliśmy się przekonać, kto w nim rządzi. Pani Szydło, proponowana na premiera, musiała zerkać na Kaczyńskiego. W rundzie pytań od dziennikarzy prezes odpowiadał za nią na trudniejsze pytania.

O mały włos pani Szydło przedstawiłaby mediom rząd obozu… lewicowego, na szczęście zgłoska „l”, od której zaczęła, zgasła, nim rozwinęła się w pełne słowo. Dla mediów byłaby to taka gratka, jak pamiętna fraza Kaczyńskiego z jego mowy sejmowej, że białe jest czarne.

Tak, szydło wyszło z worka, białe okazało się czarne. „Rząd Prawa i Sprawiedliwości” (pod kierunkiem pełniącej obowiązki premiera pani Szydło) nie wzbudził entuzjazmu nawet na prawicy.

Cieszy się nim głównie prawicowy aparat partyjny, ale też nie do końca, bo zabrakło w nim miejsca dla niektórych jego prominentnych funkcjonariuszy, np. Piotra Naimskiego, za to znalazło się  dla tak kontrowersyjnych kandydatów jak panowie Waszczykowski, Jurgiel i Szyszko, dwaj ostatni zasłużeni dla prezesa i ojca dyrektora, ale niekoniecznie dla resortów, którymi znów mają kierować.

Waszczykowski powinien nas szczególnie interesować. Pokieruje polską polityką zagraniczną w bardzo trudnym momencie dla Europy. Jest proamerykański, OK, ale czy jest proeuropejski? To dla mnie kryterium zasadnicze. Na razie snuje wizję jakiegoś „międzymorza” od Szwecji po Turcję, ale nie precyzuje, o co mu chodzi i jak pogodzi sprzeczne interesy krajów w naszej części Europy.

Czy „Międzymorze” miałoby by być Unią bis? Czy prezydent Duda ma na ten temat wyrobiony pogląd? W moim odczuciu to pomysł prowadzący de facto do osłabienia naszej pozycji w Unii Europejskiej.

Na dziś dwie sprawy wydają mi się najważniejsze w ocenie nowej sytuacji politycznej po wyborach.

Po pierwsze, pozakonstytucyjne usytuowanie prezesa Kaczyńskiego jako de facto „naczelnika państwa”. Mniej mnie bulwersuje powrót panów Macierewicza, Ziobry i Kamińskiego niż pozycja Kaczyńskiego. Staje się on szefem polityki państwowej, nie zajmując żadnego stanowiska państwowego i nie ponosząc wobec tego żadnej formalnej/konstytucyjnej odpowiedzialności.

Po drugie, konfrontacyjny charakter rządu sformowanego przez PiS. Mogą w nim być osoby kompetentne – np. w sektorze gospodarczo-finansowym – ale są w nim także osoby, które wywołują niepokój o to, co ich powrót politycznie oznacza. Bo wygląda na to, że właśnie konfrontację.