Charlie Hebdo i granice tolerancji

Pismo satyryczne najmniej podoba się tym, których wyśmiewa. A już szczególnie nie podoba się wierzącym, kiedy kpi z ich wiary. To mnie nie dziwi. W sporze o karykatury Mahometa publikowane w prasie europejskiej byłem po stronie tych, którzy prasę za to krytykowali.

Po masakrze w Paryżu muszę zrobić korektę. Dalej uważam, że publiczne kpiny z czyjejś wiary religijnej są słabe. Co innego jednak wyśmiewanie i krytykowanie złych stron religii i jej nadużyć w świecie realnym. Na przykład fanatyzmu religijnego, który jest patologią.

Gdy przeglądam dziś rysunki satyryków z Charlie Hebdo, nadal nie wszystkimi jestem zachwycony, niektóre uważam za tandetne, lecz po masakrze ich autorów przyłączam się do tych, którzy demonstrują pod hasłem Je suis Charlie. Nie bronię kiepskiej satyry, staję w solidarności z tymi, którzy bronią konstytucyjnego prawa do wolności słowa, w tym do nawet kiepskiej satyry. Bez wolności słowa i praworządności nie ma w ogóle wolności.

Tak, je suis Charlie, bo nawet najgłupsza satyra nie może być usprawiedliwieniem zabicia jej autora. Przynajmniej w świecie, w jakim żyję i chcę żyć – w otwartej demokracji przyznającej obywatelom prawo do wolności religii i prawo do wolności od religii w ramach obowiązującego prawa. Nie można pozwolić fanatykom, by dyktowali nam, przystawiając lufę do skroni, co mamy myśleć i robić.

W naszym świecie spory prowadzi się na argumenty, a kiedy nie umiemy ich rozstrzygnąć tą drogą, pozostaje niezawisły sąd. Pojęcie obrazy uczuć religijnych zapisane w naszym – i także kilku innych krajów Europy – kodeksie karnym jest nieprecyzyjne. Nie definiuje, jak rozumie „uczucia religijne” i ich „obrażanie”.

Nic dziwnego, że sądy w Polsce niechętnie rozpatrują sprawy z art. 196 KK, a jeszcze rzadziej wydają wyroki skazujące. Moim zdaniem artykuł jest praktycznie martwy i powinien zostać usunięty. Wystarczy droga cywilna, jeśli ktoś poczuje się obrażony.

Satyrycy Charlie Hebdo mogli zasłużyć sobie na krytykę, ale niczym nie zasłużyli sobie na śmierć. Twierdzić przeciwnie, dopatrywać się jakiejś ich odpowiedzialności za zbrodnię, której ofiarą padli, sugerować, że sami sobie winni, bo obrażali – wydaje mi się chore. To świństwo robić z tych ofiar winnych, a ze zbrodniarzy bohaterów.