Są jeszcze katolicy w Polsce…

… czyli marszałek Borusewicz chrześcijańsko krytykuje Kościół. Jakby pod wpływem rosnących słupków poparcia dla PiS,  jesienny sezon polityczny Kościół ubogacił podwójnym usztywnieniem stanowiska. W sprawie nauki ,,religii” w szkołach państwowych i w sprawie odpisu mającego zastąpić Fundusz Kościelny.

,,Religii” (czyli katechezy) ma być więcej, a nie mniej. Nawet umiarkowany zwykle kard. Kazimierz Nycz podkreślił, że etyka nie przygotuje do kościelnych sakramentów, więc nie można zastępować nią katechezy. Osobliwy argument. Bo przecież kto wybiera etykę, ten raczej nie oczekuje, by go przygotowywano do sakramentów.

W mediach katolickich pojawiła się nawet opinia (ks. prof. Tadeusza Panusia), że wybór etyki zamiast religii jest grzeszny. Nawet Jan Turnau – gołębiego serca katolik ekumeniczny – nie zdzierżył: ,,straszenie grzechem to już zupełny obłęd” w kontekście szkolnym i może tylko zrazić uczniów do ,,pedagogiki moralnego bata”.

W kwestii finansowej usztywnienie Kościoła przybrało postać deklaracji, że obie strony, kościelna i rządowa (z min. Michałem Bonim na czele), wcale nie doszły do jakiegoś finalnego porozumienia czy ,,kompromisu”. Kościół oczekuje wyższej ,,sumy gwarantowanej” (ok. 110 mln zamiast ok. 90) na trzyletni okres przejściowy.

I właśnie w tym kontekście, w kontekście tego utwardzania kościelnych roszczeń, przywołuję wywiad z marszałkiem senatu RP, politykiem PO, katolikiem, Bogdanem Borusewiczem. Są jeszcze w Polsce tacy katolicy. Wierni, ale zdrowo krytyczni wobec polityki Kościoła w Polsce.
http://ekai.pl/wydarzenia/temat_dnia/x68740/kosciol-ewoluuje-w-niedobrym-kierunku/

Tak jest! Kościół instytucjonalny podąża w niedobrym kierunku, kiedy wysuwa roszczenia bez oglądania się na realia społeczne (przybywa niewierzących) i ekonomiczne (szukanie oszczędności budżetowych), kiedy zaczyna mówić językiem PiS-u czy wręcz nienawiści.

Podobnie, jak Borusewicz, mam wrażenie, że najlepszy, za mojego dorosłego życia, okres miał Kościół w Polsce w latach 70. i 80, za prymasa Glempa i papieża Wojtyły. Po przełomie 1989 r. zaczęło się zmieniać na gorsze i coraz gorsze. Przekaz o. Rydzyka wyparł przekaz wczesnego Wojtyły. Odrzucono  Kościół otwarty – soborowy, ekumeniczny, dialogowy. Zapanował Kościół triumfalistyczny, dewocyjny i ,,szamański” (kariera egzorcystów i charyzmatyków), politycznie prawicowy, społecznie roszczeniowy i antyelitarny, słaby intelektualnie, ale wcale się tego nie wstydzący. Jak do tego doszło, pisałem m.in. w miesięczniku ZNAK http://tezeusz.pl/cms/tz/index.php?id=3669

To antypody Kościoła z czasów ,,złotego okresu” dwóch ostatnich dekad PRL. Wtedy też istniał w nim nurt dziś dominujący, wyrażający tęsknotę za zamkniętym za palisadą Kościołem de facto narodowym, a nie uniwersalnym – nurt nazywany teraz ,,radiomaryjnym” i ,,religią smoleńską”. Ale był równoważony. Dziś nie ma tej zdrowej równowagi. Kościół przechylił się cały na prawą burtę. Myśli, że pruje naprzód, a zdąża na mieliznę, jeśli nie gorzej.