Kolarz Armstrong, showman Savile: czy filantropia może odkupić ich grzechy?

Powstał ciekawy problem etyczny. Armstrong wspierał hojnie walkę z rakiem. Showman Savile, pedofil i drapieżnik seksualny, też był hojnym filantropem. U nas niedoszły rekin biznesu Marcin Plichta sypnął forsą na remont kościoła dominikanów w Gdańsku i na produkcję filmu Wajdy o Wałęsie. Czy filantropia łagodzi ich grzechy?

Armstrong zrujnował reputację nie tylko sobie, ale chyba też kolarstwu, a może nawet wszystkim dyscyplinom zakazującym dopingu. Odebrał laury kolarzom, którzy zakazu przestrzegali (chyba są tacy?). Na Savile?a jest już ponad 300 skarg od jego ofiar sprzed lat.

Nawet jeśli część się nie potwierdzi, celebryta już nigdy do łask nie wróci, a przy okazji rzucił cień na samą BBC. Plichta na naszą skromną polską skalę dopiero się przymierzał do roli dobroczyńcy, a może już kupował sobie całkiem rozmyślnie status biznesmena z górnej półki, wrażliwego społecznie czy artystycznie.

Mam wrażenie, że wszyscy trzej robili w istocie to samo. Kupowali prestiż, odwracali uwagę od tego, co starali się trzymać w szafie, do której nie miał nikt zajrzeć. Ale czy to dosyć, by ich potępić? Pedofil opłacający fundacje pomocy dzieciom to coś odrażającego, ale czy obdarowanym dzieciom, ich rodzicom, ich bliskim też tak się to przedstawia?

A ciężko chorzy, którym pomogła onkologiczna filantropia Armstronga? Łatwo moralizować. Dla nich kłopoty kolarza z dopingiem chyba nie miały żadnego znaczenia. Ale czy to samo można powiedzieć o beneficjentach Savile?a? Czy im też jest wszystko jedno?

Co do filantropa Plichty reakcja była szybka: zwrot obu darowizn. Czyli nie ma jednej odpowiedzi. To, co dla jednych będzie darowizną brudną moralnie, dla innych może być ratunkiem.