Obama wychodzi na prostą?

Znów mam inne wrażenie niż większość. Przedtem uznałem, że wynik debaty był remisowy, ze wskazaniem na Romneya. Teraz uważam, że znów był remis, ze wskazaniem na Obamę.

Oglądam debaty na żywo, w BBC, żeby poczuć klimat, zobaczyć język ciała obu pretendentów, przyjrzeć się prowadzącemu. Candy Crowley radziła sobie moim zdaniem lepiej niż Jim Lehrer w pierwszej debacie. Próbowała rozładowywać nieprzyjemne momenty agresji.

Właśnie agresja. Sztab Obamy dawał do zrozumienia, że prezydent teraz gubernatorowi nie da się wodzić za nos. Romney starał się być ,,prezydencki” bardziej niż tym razem Obama. Ale dochodziło do zwarć.

Przekrzykiwali się, Romney próbował też pacyfikować moderatorkę, jak to robił, skutecznie, w pierwszej debacie. Szczególnie elektryzujące były konfrontacje na temat zabicia ambasadora USA w Libii, gospodarczej ,,matematyki”, podatków dla bogatych, no i emerytury.

Jako widowisko debata raczej na tym jednak nie zyskała. Powstawało nieprzyjemne wrażenie starcia o podłożu personalnym: nie lubię cię, to ci przyłożę, nie lubię cię, to ci odpłacę pięknym za nadobne.

Krążyli po podium jak lwy, omijając się, ale tak, by mieć zawsze na siebie oko. Niby odpowiadali na ciekawe zwykle pytania od niezdecydowanych wyborców, lecz tak, aby wciąż powtarzać swoje mantry. Romney o miejscach pracy, Obama o fundamentalnych różnicach między wizjami przyszłości jego i gubernatora.

Mimo wszystko, debata była merytoryczna, czasem chyba aż za nadto w tym sensie, że widzowie mogli nie nadążać. Jasne, że w tych debatach jest dużo teatru, że mało kto wierzy literalnie w to, co mówią pretendenci. Mnie ten element polityki jako teatru nie przeszkadza, byle to był dobry teatr.

Prawie nie było odwołań do religii. Romney zaznaczył pod koniec, że wierzy w Boga (ale tematu nie rozwijał, bo jego mormonizm niekoniecznie mu wyborczo pomaga), Obama wspomniał, że się modlił nad trumnami zamachu w Libii na ambasadora Stevensa. Dzięki tej religijnej powściągliwości nie dolewali dodatkowo oliwy do ognia.

Jak skuteczna była ta metoda konfrontacyjna w tak głęboko podzielonym społeczeństwie jakim są dziś USA? Mnie ta debata nie dotyczy, ale gdybym był niezdecydowanym wyborcą amerykańskim, powiedziałbym, że we wtorek Obama zaczał odrabiać straty. Pierwszy znany mi sondaż CNN/ORC pokazuje znaczącą przewagę Obamy (46: 39 proc.) we wskazaniach, kto zwyciężył w debacie.

Gdyby ta tendencja się potwierdziła, znaczyłoby to, że Obama zatrzymał rozpęd Romneya. Teraz ma jeszcze pierwszy dobiec do mety. Ma na to trzy tygodnie: niewiele.