Tusk na żywo z hodowcami papryki

Donald Tusk nie chce być Davidem Cameronem. Polskiego premiera nikt wołami ciągnąć nie musi na miejsce ludzkiego nieszczęścia. Jest katastrofa, jest premier. W piątek tam, gdzie pędzący trzy razy za szybko pociąg wyleciał z szyn, w sobotę tam, gdzie huragan zniszczył plantacje papryki. W porządku. W epoce demokracji telewizyjno-internetowej nie można inaczej. Jednak mam uwagi.

Po pierwsze, jak już leci do hodowców papryki, to niech go przygotują na niespodzianki. Premier przegrał przed kamerami w konfrontacji z wygadanym i postawnym hodowcą z sąsiedztwa, którego przybycia nikt nie przewidział, bo takich rzeczy się przewidzieć nie da. Tylko w demokracjach ludowych wizyty gospodarskie dostojników partyjnych i państwowych mogą toczyć się bez żadnych przykrych niespodzianek. I bardzo dobrze, że to się już ,,ne vrati”.

Ale, po drugie, diabeł nie śpi: pokusa populistycznych gestów czyha. Do dziś się śmieję na wspomnienie prasowego reportażu z gospodarskiej wizyty premiera Kaczyńskiego. Młody autor pewno nawet sobie nie zdawał sprawy, że wszedł, i to perfekcyjnie, w buty sprawozdawcy Trybuny Ludu czy reportera ,,Dziennika TV”’z  czasów Macieja Szczepańskiego. .

Premier Tusk ma podobną do Kaczyńskiego słabość do pokazywania się wśród tak zwanych zwykłych ludzi, kiedy spadają na nich życiowe kłopoty. Ma z nimi lepszy kontakt niż Kaczyński, ale pod warunkiem, że dają mu rozwinąć talenty komunikacyjne, które niewątpliwie posiada. Gorzej, kiedy kosa trafia na kamień, tak jak w sobotę z bardzo asertywnym plantatorem.

Po trzecie, nie dajmy się zwariować. Dziś jest moda na bycie ,,bliżej ludzkich spraw”. Ale ta moda ma też taką stronę, że pożera masę cennego czasu. W przypadku premiera to nie żarty. Wystawia się na podwójne ryzyko: że wyjdzie na cynika, który zalicza wyborcze punkty i że będzie obiektem totalnej krytyki, bo oczywiście nie może być magikiem, wyciągającym z kapelusza czeki in blanco dla każdego nieszczęśnika. To już lepiej wysłać wicepremiera albo ministra, a samemu pilnować spraw państwa. A niechby i kampanii wyborczej, bo na razie Platformie się ona niepokojąco ślamazarzy.

W demokracji telewizyjnej wszystko staje się polityką, nawet szczere gesty humanitarne. Dla mnie Tusk by zapunktował nie wizytami gospodarskimi, lecz ich unikaniem, jeśli to nie jest absolutnie konieczne. Gospodarskie wizyty to populistyczna tandeta. Cienki kleenex na otarcie łez.