Tusk lżony przez posła Kamińskiego

W demokracji są pewne granice debaty parlamentarnej. Wczoraj w Sejmie przekraczano je często i uporczywie. Ataki PiS na rząd wyglądały na akcję skoordynowaną. Chodziło o to, by wielokrotnie upokorzyć na oczach Polaków premiera Tuska i jego ekipę. Tak żeby ludzie uwierzyli, że premier jest politycznie śmiertelnie ranny.

Wśród politycznych killerów mających zabijać słowami wyróżnił się poseł Mariusz Kamiński. Lżył premiera, odmawiając mu honoru i przyzwoitości. Jakie miał do tego prawo? Ano takie, że czuł za sobą przyzwolenie swej partii. Jaki miał tytuł? Ano taki, że ma od niedawna mandat poselski i konstytucja gwarantuje mu wolność słowa. Co z tego, że początkujący, odkąd PiS (ale nie tylko, wkład ma tu też np. Janusz Palikot) zaczął operować językiem nienawiści, podłość jest coraz szerzej tolerowana.        

A przecież był to wybryk niegodny posła i obywatela. Premier to nie jest tylko polityk, to jest szef demokratycznie wybranego rządu RP, de facto najważniejsza osoba w państwie. Lżenie premiera jest lżeniem państwa.
Oczekiwałbym jakiejś reakcji tak zwanej klasy politycznej na to, co się działo wczoraj na mównicy – reakcji ponad podziałami partyjnymi. W Ameryce po masakrze na wiecu politycznym w Arizonie, prawica i lewica jednym chórem potępiła przemoc i mowę nienawiści.

Słowa mogą ranić i zabijać metaforycznie – i już tej granicy politycy nie powinni przekraczać – ale mogą też zachęcać do zabijania dosłownego. Mieliśmy łódzkie ostrzeżenie i obietnice poprawy. Kto o tym jeszcze pamięta? Kamiński na pewno nie. Może prezes JK jemu i innym posłom PiS o tym przypomni?

PS. Wpisujących się moderator prosi, by nie zniżali się do poziomu posła MK. Nie leczy się jednej zarazy inną.