Debata uścisków dłoni

Pierwsze wrażenie jest takie, że zremisowali, może nawet ze wskazaniem na Kaczyńskiego. Za dużo mówili, za dużo wstawali i biegali, za dużo wymieniali handshaków, za dużo uwagi poświęcili Palikotowi, co jest winą Komorowskiego, bo dał sobie ten temat narzucić przez Kaczyńskiego.

Po stronie dziennikarskiej za dużo było interwencji, a kuriozalne pytanie otwierające debatę, zadane przez red. Lichocką z TVP, celnie wypunktował Komorowski. Szło mu na początku dobrze, miał przewagę. Potem Kaczyński zaczął starty odrabiać. 

Choć obaj starali się tryskać energią i asertywnością, ta debata była gorsza od niedzielnej, momentami nużąca, a nawet nudna. Piszę to z niechęcią, bo zwykle nie oceniam wydarzeń politycznych w kategoriach widowiskowości.

To był kiepski show, w którym czuć było ciężką rękę sztabowców i stylistów politycznych. Kiedy obaj uwalniali się od tego gorsetu, a zdarzało się to niestety rzadziej niż w niedzielę, kiedy zaczynali mówić ludzkim językiem, przestawali składać deklaracje i przerzucać się cytatami i liczbami, debata nabierała życia.
Tak było na przykład wtedy, gdy Komorowski mówił o polityce gospodarczej, walce z deficytem, używając porównania z budżetem rodzinnym. Ze strony Kaczyńskiego celnym strzałem było przypomnienie, jak poseł Komorowski głosował w sejmie w sprawach socjalnych. Bolesnym ciosem była upokarzająca insynuacja, że marszałek jest podkuchennym premiera. To błąd, że Komorowski nie ripostował.  
Komorowski miał dobre posunięcie z propozycją, by wspólnie z Kaczyńskim podpisali na egzemplarzu konstytucji formułkę, że zgoda buduje, a Polska jest najważniejsza.

Meritum w takich debatach trudno komentować, bo prawie każde pytanie prowadzących wymagałoby artykułu. Obaj pretendenci nie wnieśli czegoś rzeczywiście nowego, powtórzyli swój kanon wyborczy, swoje bonmoty. Nie ma się co zajmować potknięciami i sprzecznościami w tych prezentacjach. Najciekawszy może wątek zaproponowany przez red. Gugałę, wątek podsycania strachu przed liberalizmem gospodarczym, nie doczekał się jasnych odpowiedzi. Obaj kandydaci byli za, a nawet przeciw. Komorowski mówił jaśniej i lepiej po polsku, ale to nie jest niespodzianka.

Gdyby zanalizować na spokojnie treść merytoryczną wypowiedzi obu polityków, to Komorowskiemu częściej należałoby przyznać rację. Lecz, jak się rzekło, tej przewagi nie udało się tym razem marszałkowi tak wyraźnie zaznaczyć, jak w niedzielę. Stąd wrażenie remisu.

Debaty nie miały decydującego wpływu na to, na kogo zagłosuję 4 lipca. Ciekawe, ilu widzom debaty każą zmienić zdanie o tym, na kogo głosować. Ja tę decyzję podjąłem już przed laty. Pod żyrandolem zdecydowanie wolę Komorowskiego.