Sprawa senatora Piesiewicza

Nie zamierzałem pisać o sprawie senatora Piesiewicza, ale zmieniłem zdanie po wypowiedzi abp. Życińskiego. Metropolita stanął w obronie pana Piesiewicza przed nihilizmem części mediów. Nie odniósł się do faktów ( ale faktów nie znamy wszyscy), tylko do niszczenia w tych mediach autorytetów społecznych.

Sam Życiński dla części Polaków, także umiarkowanych katolików, jest właśnie autorytetem. Teraz wsparł tym swoim autorytetem zachwiany autorytet Piesiewicza.

Ale czy faktycznie zachwiany? Czy aby nie przeceniamy potęgi tabloidu? Takie rewelacje u normalnych ludzi budzą raczej współczucie dla ich bohatera. A zarazem wywołują zgorszenie tabloidem, który pogoń za zyskiem usiłuje sprzedać odbiorcom jako rodzaj służby publicznej: ujawniamy całą prawdę o polityku, bo jest osobą publiczną, więc musi się liczyć z tym, że rozbierzemy na części pierwsze również jego życie prywatne.

OK, to może media typu tabloidów (bo niestety dziś dołączają do brukowców także media tak zwanego głównego nurtu) zaczną też prześwietlać życie prywatne swoich własnych redaktorów, bo to też osoby publiczne choćby z racji funkcji i wpływu? 

Skąd się bierze to draństwo? Duchowny uważa, że to efekt nihilizmu mediów i barbarzyństwa współczesnej kultury (czy kultura może być barbarzyńska?, chyba tylko karykatura kultury).

I tak, i nie. Bo jednak, przynajmniej w Europie kontynentalnej, tego kłusownictwa paparazzich, żerowania na emocjach, plebejskiej nienawiści do elit, jeszcze nie tak dawno temu na taką skalę i w takim wydaniu nie było. A loty obniżają nie tylko media, bo klasa polityczna też: patrz np. Berlusconi, nie mówiąc już o aferzystach w polityce czy biznesie. Co się dziwić, że lud nie chce się im nisko kłaniać?           

Nie ma więc jednego klucza do problemu. Jest cały pęk: coraz ostrzejsza konkurencja między mediami, odchodzenie starej szkoły etosu dziennikarskiego, rosnący popyt na nicowanie autorytetów ku uciesze gawiedzi: widzicie, są tacy sami jak wszyscy a udają świętych.

Akurat w przypadku senatora i prawnika, kojarzonego przecież z moralitetami Krzysztofa Kieślowskiego, z działaniem w Solidarności i AWS, na pierwszy rzut oka jest to wytyk celny. Ale tylko wówczas, gdyby się okazało, że łamał prawo i że są pokrzywdzeni. Na razie jednak pokrzywdzonym jest tylko senator.

I w tym sensie abp Życiński słusznie broni prawa pana Piesiewicza do prywatności i potępia media za łamanie tegoż prawa. Co kto robi prywatnie, jakim ulega skłonnościom, nie przekreśla jego dorobku i zasług publicznych. Tak długo, jak długo te prywatne sprawy nie szkodzą nikomu innemu.  

Z autorytetami sprawa wydaje mi się bardziej niejednoznaczna. Uważam, że są wciąż potrzebne, ale nie łudźmy się, że dziś da się je tak zdefiniować, by definicja i lista tak czy inaczej zdefiniowanych autorytetów była ostateczna i została bez dyskusji przyjęta. Te czasy minęły i nie wiemy, czy w ogóle wrócą.

Demokracja oznacza pluralizm autorytetów, a także ich kontestowanie. Sam się zżymam, kiedy widzę, kogo Polacy potrafią wskazać jako swoje autorytety, ale wolę to niż monopol, jedynie słuszną listę autorytetów. Nie ma takiej listy i nie powinno być.

XXXX
Alla i inni obamo-sceptycy: ależ nie chodzi o zachwyt ani nad Obamą, ani nad żadnym innym liderem, chodzi o analizę tekstu, tylko tyle i aż tyle. A co do obamo-fobów, jak przewidywałem, odezwali się zgodnym choć mało estetycznym chórem. Ale to nic w porównaniu z natężeniem nienawiści do prezydenta w obozie Partii Republikańskiej, w którym radykałowie chcą postawić Obamę w stan oskarżenia (impeachment) pod jakimkolwiek pozorem, jakimkolwiek! Mowa noblowska niestety im nie pomoże w tym obłędzie, bo Obama nie jest manifestem pacyfistycznym. W jednym z wcześniejszych blogów ostrzegałem przed toksycznymi emocjami w odniesieniu do polityków, z którymi nam kompletnie nie po drodze, bo w końcu ta gwałtowna niechęć zatruwa i nas samych (instruktywnym przykładem jest ostatni wpis anonimowego autora pod pseudonimem Ten co zawsze, a całkowicie odstręczającym lecz też pokazowym anonimowego autora ,,Krzywulskiego”. Rysberlin: dzięki. Kartka z podróży: nie pisałem o Gandhim jako mentorze Obamy, lecz o teologu Reinholdzie Niebuhrze. Pseudonim maron: co za ulga, że przestał Pan czytać prasę polską.