Testament życia
Nie życzę nikomu, by musiał korzystać z proponowanego ,,testamentu życia”. Ale propozycja wywołała dyskusję i dość ostre podziały, jak zwykle w kwestiach światopoglądowych. Sam mam wielkie wątpliwości co do tego pomysłu, ale staram się zrozumieć argmenty zwolenników. Jeśli się nie mylę, to zwolennicy uważają, że każdy człowiek ma prawo decydować, czy chce czy nie chce żyć. Na przykład w tej formie, że napisze prawnie obowiązujące oświadczenie, że gdyby znalazł się w sytuacji nieodwracalnego upośledzenia wyższych funkcji życiowych (śmierci mózgowej), to niech go się przy życiu sztucznie nie podtrzymuje.
Brzmi to klarownie, a nawet przekonująco, ale pod warunkiem, że przyjmiemy pewną filozofię prawa i człowieka. Że wierzymy w regulowanie tak delikatnej materii jak sprawy eschatologiczne przepisami prawnymi i że tego sobie życzymy. I że uważamy, iż człowiek jest tylko i wyłącznie swoją własnością i tej jego autonomii nikt nie może podważać ani naruszać.
Moje rozterki polegają na tym, że o ile bliskie jest mi podejście drugie (człowiek nie jest niczyją własńością, tylko samego siebie i nikt nie ma prawa mu narzucać, jak ma żyć, jeśli tylko nie robi niczego złego, niczego co zagraża dobru i autonomii innych osób), o tyle pierwsze – niech prawo reguluje jak się da najszczegółowiej wszystkie dziedziny życia) – jest mi obce. Zwłaszcza w sprawach intymnych, do których zaliczam decyzje o własnym życiu i śmierci, wkraczanie prawa i instytucji stojących na jego straży, czyli państwa uważam za bardzo dyskusyjne.
Bardziej odpowiada mi status quo. Nie ma regulacji, co rodzi oczywiście wiele problemów, głównie z tym, kto ma wziąć na siebie odpowiedzialność za decyzję o niepodtrzymywaniu przy życiu – szanujący się lekarz pamięta, że składał przysięgę Hipokratesa – ale jest dzięki temu więcej przestrzeni dla rodziny i bliskich na rozmowę o ty, co dalej i na konsultacje z lekarzem. Miałem sam, jak wielu z nas, niedawno do czynienia z taką sytuacją w rodzinie. Mieliśmy może i to szczęście, że ciężko chorej przykutej do łóżka bliskiej osobie dane było umrzeć śmiercią naturalną w przyjaznym otoczeniu. Przedtem przez kilka lat była pod stałą opieką.
Co z tymi, którym los układ się inaczej? I którzy nie mają rodziny, ani życzliwych bliskich? To ważne pytanie, może z powodu takich sytuacji jakaś furtka prawna powinna istnieć? Może. Inne argumenty za testamentem życia przekonują mnie dużo słabiej. Sądzę, że na dłuższą metę testament życia toruje drogę eutanazji, bo jest mało przekonujące, że jest zgoda prawna na testament – czyli de facto oświadczenie woli śmierci w pewnej określonej sytuacji – a nie ma zgody prawnej na akceptację woli śmierci w innych terminalnych sytuacjach. Mam wrażenie, że kto jest za testamentem życia, raczej nie będzie przeciwnikiem legalizacji eutanazji. Ale mogę się mylić.
I jeszcze o problemie ,,własności” – piszę to niejako przeciwko samemu sobie. No dobrze, jest testament życia, jego autor/autorka w stanie śmierci mózgowej, ale jest też na przykład matka lub inna bliska osoba, która z zupełnie nieracjonalnej miłości gotowa jest się swym synem czy ukochanym opiekować, choć wie, że medycznie i racjonalnie to niczego nie zmieni, cudu nie będzie. Czy ma takie prawo? Czy wolno ją tego prawa pozbawiać?
A skoro jest tyle pytań i tyle wątpliwości, to może roztropniej jest nie zmieniać status quo. Albo nie kończyć jeszcze dyskusji.
Komentarze
A moze isc na kompromis??
Stworzyc i mozliwosc spisania testamentu i pozostawic(tym ktorzy chca) decyzje najblizszej rodzinie?!
Tak jak zdecydowano w Holandii w sprawie donacji organow.Sa tacy,ktorzy juz sie zarejestrowali jako dawcy, inni pozostawili decyzje najblizszej rodzinie.
Pozdrawiam.
To temat zastępczy, żeby pokazać jaka PO jest nowoczesna i nie boi się dysputy z Kościołem. Akurat ?ksiądz? Gowin nadaje się do roztrząsania takich zagadnień (jak, zdaje się, i wszystkich innych).
Takich przypadków jest bardzo mało, a w dodatku lekarz, póki jest szansa, ma obowiązek ratować chorego. I wątpię czy zdecydowałby się na wykonanie woli zmarłego gdyby rodzina zagroziła sądem w razie wyłączenia aparatury ratującej życie.
Jest jeszcze jeden aspekt. Wiele lat temu moja znajoma miała wypadek i leżała parę miesięcy bez świadomości, tyle że serce pracowało. Gdyby to były obecne czasy, dawno orzeczono by śmierć mózgową, a ją rozparcelowano na części do transplantacji. Na szczęście wtedy lekarze nie mieli takiej szansy, a poza tym liczyli że może coś się zdarzy. I zdarzyło się. Po paru miesiącach ocknęła się, doszła do formy i żyje do dziś.
Panie Redaktorze,
Słyszałam w TOK FM jak nie mogła się nadziwić pani Anna Laszuk (skąd inąd niezmiernie sympatyczna) że jest Pan przeciwnikiem wkraczania prawa w tak subtelne dziedziny jak umieranie własne czy najbliższego człowieka. Miałam wrażenie, że pani redaktor nie bardzo rozumiała, co Pan chce powiedzieć, podczas gdy ja rozumiałam to dobrze (tak mi się w każdym razie wydawało). Otóż uważam – podobnie jak Pan – że nie wszystko da się uregulować aktami prawnymi. Uważam, że nie powinien istnieć przepis prawny dopuszczający eutanazję ale powinien istnieć przepis zezwalający sądowi na odstąpienie od wymierzenia kary w szczególnych przypadkach. Niech człowiek, który decyduje się skrócić męki umierającej osobie, weźmie na siebie odpowiedzialność za swój czyn. Nie każdy przypadek uda sie ująć w ramy prawne. Wszystkie przykazania Dekalogu mogą być w szczególnych wypadkach złamane. Czasem trzeba kłamać i czasem trzeba zabić.
Decyzja o podtrzymywaniu lub nie życia na siłę powinna być zawsze decyzją podejmowaną w konkretnym przypadku. Problem w tym, że aby to była decyzja mądra, uczestniczący w jej podjęciu lekarz winien być człowiekiem o bardzo wysokim morale. Tak samo jak rozstrzygający ewentualne spory sędzia. A co do tego wysokiego morale rozmaitych ludzi można mieć wiele wątpliwości… Ale „testament życia” tego nie zmieni.
Pozdrawiam
Pierwsze i najwazniejsze- mozliwosc eutanazji na zyczenie powinna byc obywatelskim prawem. Prawem do decydowania o moim zyciu mam ja, nie zas panstwo lub tym bardziej KK. Widzialem w swoim zyciu tylu nieuleczalnie chorych pacjentow, ktorzy blagali o godna smierc. Ironia chwili jest to, ze ci sami ludzie, ktorzy stoja w opozycji do aborcji i eutanazji nie maja nic przeciwko karze smierci lub udzialowi w wojnie.
jako obywatelka Kanady donosze ze tu nikt nie kwestionuje cedowania wladzy prawniczej (power of attorney) osobie do ktorej ma sie zufanie
rozwiazuje to mase problemow w trudnych przypadkach jak np ponizej
Zachowanie prezydenta a raczej jego osobisty komentarz do rozmowy z Obama powtorzony przez biedaka Kownackiego, potraktowanie szefa BOR swiadcza o mozliwosci wystepowania w tym przypadku psychozy maniakalno-depresyjnej, choroby ktorej jednym z objawow jest
stan w ktorym sam chory czuje że żyje dopiero w fazie maniakalnej, gdy pojawia sie wzmozona aktywnosc, zawyzona samoocena, czasami szal twórczy i urojenia. Zeby chociaz z tej hiperaktywnosci cos wynikalo, ale czesto sa to dzialania pozbawione najmniejszego sensu
W (bodajze) sierpniowym numerze Polityki pojawil sie artykul w ktorym szeroko omawiano przypadlosci psychiczne obecnego prezydenta.
Wydrukowano tez kopie recept na leki psychotropowe, ktore w pewnym czasie uzywal. Interesujace mogloby by byc skojarzenie z notatka Daniela Passenta w jego blogu z dnia 17.10, a takze komentarz Jana w tymze blogu, ktory pozwalam sobie zalaczyc.
? Jan pisze:
2008-10-17 o godz. 07:03
Bardzo delikatnie sugeruje Pan wystepowanie u prezydenta zaburzen afektywnych-dwubiegunowych, opisujac dokladnie ich objawy. I to jest chyba wlasnie problem, a nie alkohol, jak sugeruje Palikot, choc objawy przedawkowania niektórych leków moga przypominac stan wskazujacy na spozycie. Dla bliskiego otoczenia zwykle korzystniejsze jest utrzymywanie pacjenta raczej blizej lagodnej depresji, gdzie osoba taka zamyka sie i unika kontaktów, jednak sam chory czuje że żyje dopiero w fazie maniakalnej, gdy pojawia sie wzmozona aktywnosc, zawyzona samoocena, czasami szal twórczy i urojenia. Zeby chociaz z tej hiperaktywnosci cos wynikalo, ale czesto sa to dzialania pozbawione najmniejszego sensu, chociazby jak z brukselskim szczytem: co z tego, ze prezydentowi udalo sie pokonac wszystkie zapory stawiane przez rzad i gospodarzy, i ze usiadl przy stoliku? W najwazniejszej ponoc dla niego sprawie glosu nie zabral, bo biegal wlasnie po podwórku, Walesy nie uwalil, a na inne wazne dla niego tematy nie wypowiedzial sie, bo kolacje jadl w innej sali.
Z taka choroba mozna życ, choc jest to ciezkie zarówno dla pacjenta, jak i jego najblizszych. Czesto choroba ta jednak uniemozliwia pelnienie obowiazków sluzbowych i wydaje mi sie, ze wazne jest nie tyle rozstrzygniecie sporów kompetencyjnych pomiedzy rzadem a prezydentem, lecz stwierdzenie, czy stan zdrowia pana Lecha Kaczynskiego pozwala mu pelnic funkcje prezydenta RP.
Irracjonalne wyskoki pana prezydentak jak rowniez ukrycie sie jego brata w Klarysewie pozwala wysnuc wniosek ze prezydent moze byc manipulowany przy pomocy lekow psychotropowych z Klarysewa.
Bardzo to ponury scenariusz, ale jesli wezmie sie pod uwage przejawy patologii politycznej ktore sie na to nakladaja robie sie nawet strasznie
Siedem elementow paranoi
1 Podejrzliwosc
2 Ksobnosc
3 Mania wielkosci
4 Wrogosc
5 Lek przed utrata niezaleznosci
6 Projekcja
7 Myslenie urojeniowe
SKAD MY TO ZNAMY ???
?Zaburzenia afektywno-dwubiegunowe? to psychoza maniakalno-depresyjna
Testamenty to tez sprawa podstawowa, w przypadku ich braku traci sie rodzine.
A jak jest testament to wtedy nie wybacza tylko czesc familii
Panie Redaktorze.
Przedstawił Pan sprawę w taki sposób,jakby”testament życia”był obligatoryjny,a przecież tak nie jest i mam nadzieję że nie będzie.Jest wiele osób,które bardziej niż śmierci boją się ciężkiego,nieuleczalnego kalectwa,bycia ciężarem dla bliskich-nawet w sensie zmuszania ich do podejmowania decyzji/jeszcze nie teraz i nie u nas-ale to nastąpi/.Uważam,że każdy kto chce powinien mieć prawo do wyboru-tym bardziej,że tego prawa w sytuacji ekstremalnej będzie pozbawiony/śmierć mózgowa/.Warunkami koniecznymi powinny być:wyrażenie woli w stanie zdrowia psychicznego i bezwzględnie uczciwa diagnoza.
Skoro nie ma wiecej dyskutantow,pozwole sobie
jeszcze raz zabrac glos w dyskusji(?).
Zastanawiam sie skad ten lek przed legalizacja eutanazji?!
Jesli spisujacy testament ,odmawia dalszego ratowania wlasnego zycia,to naturalna konsekwencja bedzie domaganie tych,ktorzy choruja na nieuleczalna chorbe(rak),skrocenia ich cierpien!!Czyz mozna odmawiac im tego !? Uwazam,ze kazdy ma prawo do wlasnej decyzji!!!!!!!!!!!!
Pisze te slowa z perspektywy kraju,ktory juz te kwestie uregulowal.I rzecz ciekawa.Nie notuje sie wcale masowych eutanazji.Zycie „znalazlo” jeszcze inne rozwiazania.Sa tacy,ktorzy rezygnuja z lekow podtrzymujacych zycie.Chca umrzec,ale w sposob naturalny i bezbolesny(leki przeciwbolowe sa podawane).I to zyczenie jest honorowane.Ale pojawila sie inna grupa starszych ludzi,ktorzy domagaja sie legalnego udostepnienia srodkow,ktore maja im pomoc „odejsc”,w chwili ,ktora sami wybiora.
Jak widac zycie pisze stale innne,skomplikowane scenariusze.Chyba najwyzsza pora nauczyc sie o tych drazliwych problemach rozmawiac!
ow testament smierci wydaje mi sie byc nieporozumieniem. To taki pusty gest, aby zatkac gebe tym, ktorzy chca sie wyzwolic od dyktatu „moralnosci chrzescijanskiej” tfu!
Takiemu bowiem czlowiekowi – roslinie jest najzupelniej wszystko jedno co sie z nim dzieje i decyzja powinna nalezec tylko i wylacznie do lelarzy. Natomiast czlowiek ciezko chory, zyjacy w nieustannym bolu powinien miec prawo do zakonczenia swojego zycia. A wszystkich przeciwnikow owej idei obowiazkowo skierowac do hospicjow, szpitali lub domow opieki paliatywnej na praktyke przynajmniej przez miesiac. Niech zobacza cierpienie z bliska.
Decyzja o smierci jest jedna z najwazniejszych jakie podejmujemy, bo ostateczna – dlaczego zostawiac ja w rekach osob niezainteresowanych?
A jednak Kościół potrafi respektować testament życia. Pewnie wszyscy pamiętają, że gdy umierał Jan Paweł II, jego ostatnie słowa brzmiały „Pozwólcie mi odejśc do domu Ojca”. Parę godzin później stracił przytomość, a jednak nie podłączono Go wówczas ani do respiratora, ani innej aparatury podtrzymującej życie (tak przynajmniej wynika ze znanych mi opisów), tylko pozwolono spokojnie umrzeć. Czym były te słowa, jeśli nie testamentem życia? I czyż go nie wypełniono?
Tylko dlaczego teraz zwykłym ludziom chce się odmówić tego, na co pozwolono papieżowi?
Panie Redaktorze,
Przeczytałem Pański artykuł i uświadomiłem sobie z żalem, że w dykusji nad tym projektem-widmo autorstwa posła Gowina brak jest jakiegokolwiek meritum. Nawet pan ulega tej tendencji pisania o czymś, co jest zwykłym faktoidem.
Komentujący ten blog internauci robią to samo, brnąc w zaparte i pisząc nie na temat. Ale nie winię ich za to. To wina dziennikarzy, a może saego posła Gowina, którzy zamydlili całą sprawe tak, że nie wiadomo o co chodzi. Znamienny jest zatem wpis pierwszego internauty, ktiry oburza się, że „testament życia” tro dowód na to, że PO idzie na wojnę z Kościołem.
Gowin postąpił niezręcznie. Potem dziennikarze sprawę rozdmuchali i wyszła z tego ingorancja paranoja.
Do rzeczy:
„Testament życia” nie ma nic wspólnego z eutanazją. Chodzi o to, żeby z góry stwierdzić, że nie życzy się sobie podtrzymywania życia za wszelką cenę. Jest to zgodne z nauka moralną Kościoła, papież Jan Paweł II wyraźnie odróżniał tę sytuację od eutanazji, kiedy świadomy człowiek decyduje się na zakończenie życia. W pierwszej sytuacji szanujemy naturalny proces śmierći człowieka i nie traktujemy go przedmiotowo jako zabawki lub rośliny, ktora może być wyjęta z donicy albo zalana wodą, gdy się to komus spodoba. Katolicy muszą szanować życie, ale to nie znaczy, że mają pompować substancje odżywcze w ciało nieuleczalnie chorej osoby, która znajduje się w stanie tuż przed śmiercią, bez nadzei na wyzdrowienie. Takie igranie ze śmiercią, przedłużanie życia na siłę, często dla przyjemności lub złudnej miłości bliskich obraca się w dewastację człowieka i czyni z niego marionetkę. A to godzi w godność.
Eutanazja to zupełnie co innego, szkoda słów.
W czym więc problem? W tym, że nikt nie wie, o co chodzi, a wszyscy się wypowiadają. Gowin palnął coś o testamencie, mając na myśli zapewne to, co zdefiniowałem powyżej. Natomiast sprawa nie przybrała formy konkretnego pomysłu i w sumie dyskusja jest o wytworze czyjejś wyobraźni. Mam żal do dziennikarzy, że sprawy nie rozjaśniają, tylko jeszcze ją zamydlają. A może nie rozumieją? Ze sformułowań pana Redaktora Szostkiewicza odniosłem wrażenie, że tez nie wie Pan, o czym mowa. Ja jestem przeciwnikiem legalizacji eutanazji, ale myślę, że gdybym miał zapaść w śpiączkę a następnie lekarz-cudotworca, ktory może ma inne poglądy na życie po śmierci stwierdzi, że wprawdzie nie mam szans na życie, ale należy mnie dla badań potrzymać pod kroplówką nie wiadomo jak długo, to bym się zastanawiał. Co wcale nie znaczy, że sprawa jest prosta.
Dlatego polecam komentarz na blogu Tomasza Terlikowskiego na porlatu fronda.pl
Trochę inny punkt widzenia, ale czytelnikom „Polityki” znacznie poszerzy horyzonty i pokaże, że sprawa ma daleko poważniejsze konsekwencje i nie sprowadza się bynajmniej do jakiejś wojny PO z Kościołem.
Panie Redaktorze,
zgadzam się z PA2155 odnośnie legalizacji eutanazji. Ciekaw jestem ponadto, czy obecnie sąd, mając do czynienia z wyrażoną explicite (i najlepiej na papierze) wolą zmarłego, mógłby ją całkiem zignorować? Sądzą, że casus taki w polskim prawie jeszcze nie wystąpił – ale czy ostatni przypadek, który miał miejsce we Włoszech, nie jest tu wskazówką? Tam oczywiście nie wystąpił konflikt racji moralnych o którym Pan wspomina, bo to akurat ojciec domagał się prawa do odłączenia syna od aparatury podtrzymującej funkcje życiowe.
Zaskakuje mnie też upór (godny lepszej sprawy) z jakim Watykan broni tego, co w powszechnej świadomości określa się mianem „uporczywej terapii”. Rzecz ciekawa, bo jeszcze kilkadziesiąt lat temu, Kościół odnosił sie krytycznie np. do przeszczepów, jako bezpośredniej ingerencji w ludzkie życie.
Pozdrawiam
Geograf
Panie Redaktorze, status quo wydaje mi się nie do utrzymania. Byłem świadkiem śmierci kilku członków mojej rodziny. W dwóch przypadkach starsze umierające osoby maltretowano w szpitalu nie pozwalając im umrzeć – w przypadku babci przez 6 tygodni nie pozwolono jej odejść ze względu na jakies tam procedury.
Sprawa musi być uregulowana – obecnie z braku prawnych możliwości królują procedury szpitalne i ludzie się męczą bez sensu. Najlepiej, aby głos w tych sprawach zabrali ludzie mający ze śmiercią na codzień do czynienia: lekarze i księża z hospicjów.
Mam pewne opory przed stawianiem znaku równości pomiędzy „testamentem życia ” a eutanazją.
Eutanazja to zabójstwo człowieka pod wpływem współczucia dla jego cierpień ( za Małym słownikiem jęz. polskiego ). Niekoniecznie i nie zawsze jest to śmierć „na żądanie”. Przy eutanazji oceniajacym jest osoba druga subiektywnie oceniająca stan innego człowieka; przy „testamencie życia” zaś sam zainteresowany dokonuje takiej oceny. To coś jak samobójstwo dokonane rękami innej osoby, tyle, że w obecnym stanie prawnym owo „samobójstwo zadane cudzymi rękami” to jednak zabójstwo usprawiedliwione szczególnymi okolicznosciami.
„Testament życia” to oświadczenie woli człowieka cierpiącego na wypadek sytuacji medycznie terminalnej. Mimo pozornego podobieństwa to jednak nie jest to samo.
Akceptowanie aborcji w pewnych sytuacjach bynajmniej nie oznacza przyzwolenia na eutanazję. Przypuszczam, że wiele osób dopuszcza przy spełnieniu pewnych warunków, aborcję i jest jednocześnie zdecydowanymi przeciwnikami eutanazji. Chyba jednak jedno nie implikuje drugiego.
„Bardziej odpowiada mi status quo.”
***********************************
Tak, ale obecny stan prowadzi do konfliktów, w których kluczową rolą jest wola prawie zmarłego.
Nie mamy żadnych wątpliwości przy typowym testamencie, którego autor już nie żyje. Nie żyje, a jednak jego wola jest bezdyskusyjnie szanowana – również w takich kwestiach, jako pobranie organów, przeznaczenie ciała na badania lub forma pogrzebu.
Problem jest prawny, i dotyczy sytuacji pewnych. W sytuacjach wątpliwych, gdy jest szansa na uratowanie życia (w sensie powrotu do świadomości), testament życia nie ma zastosowania.
Owszem, rodzina może mieć nadzieję. Jednak we wszystkich szerzej komentowanych sytuacjach rodziny były dalekie od jednomyślności. Ostatnio komentowany włoski przypadek z rodziną nie miał wiele wspólnego, bo ta uważała, że wolą prawie zmarłego było nie przedłużanie stanu wegetacji. Weto postawiły organizacje chcące zbić polityczny kapitał na zaangażowaniu w sprawę. Testament życia pozbawiłby możliwości organizowania jasełek nad łóżkiem takiej osoby i ograniczył możliwości rozstrzygania do rodziny i lekarzy.
Testament życia jest dobrym pomysłem. Nie ma nic wspólnego eutanazją, a jedynie rozstrzyga wątpliwości, co do woli zmarłego.
Nie boje sie tego, ze ktos, kogo wyznacze, w danym momencie – momencie przewidzianym moja wola – odlaczy mnie, a wiec podejmie za mnie decyzje, kiedy ja juz nie bede wladny jej podjac.
Boje sie tego, ze ktos zechce mnie wyznaczyc na podejmujacego decyzje.
Bez watpienia jest to deklaracja pelnego zaufania, nie mniej…
Pozdrawiam
Boje sie tego, ze ktos zechce mnie wyznaczyc na podejmującego decyzję.
Nigdy, przenigdy nie chciałbym się znaleźć w takiej sytuacji. Obojętnie co się w takiej sytuacji uczyni – obciażenie – wydaje mi się -zostaje na resztę życia. ( Nie wiem jak to oceniają lekarze, którzy takie decyzje jednak podejmują ).
Konformizm ( czy o konformizm w tym wypadku chodzi ?) wskazywałby na pozostawienie status quo. Ale status quo problemu nie rozwiązuje, problem zostaje.
Czy ten problem w ogóle można rozwiązać ?
Z dzieciństwa pamiętam taką baśń braci Grimm zatytułowaną bodajże „Śmiertelna koszulka” warto – moim zdaniem – przypomnieć ją sobie. Tekstu na pół strony.
Jestem za „testamentem” a nie za eutanazją. To kolejna sprawa.
Poza tym to kolejność jest – o ile rozumiem – taka: To ja muszę dzisiaj wyrazić zgodę na podjęcie leczenia, rodzaj zabiegu, proponowaną terapię. Dlaczego po raz kolejny stawiamy sprawę na głowie: to teraz już nie mogę?! Dlaczego gdy sytuacja nie pozwala mi wyrazić swojego zdania nagle nie mam prawa do wyrażenia zgody? Ma ją za mnie ktoś podejmować. A nuż przyjdzie podejmować decyzję komuś jak bohaterka baśni! Myślę, że tak jak pisze Lex, większość będzie miała taki sam dylemat.
Problem zresztą jest chyba zupełnie gdzie indziej. Jest to problem stosunku do śmierci i umierania. „Zdobycze” cywilizacyjne spowodowały, że o postawie „tołstojowskich mużyków” to być może pojedyńcze osoby w ogóle wiedzą, bo w lekturach to już tego (tych pozycji) nie uświadczysz, na religii nie powiedzą, co najwyżej pooglądamy sobie „sieczkę” w TV, kolejny nieśmiertelny bohater szalejący na ekranie, dobrze że z ekranu (na razie) nie bryzga krwią, nie ma zapachu itd itp.
Jak by na to nie patrzeć to i tak Prolog do Fausta jest aktualny (fragment wypowiedzi Mefistofelsa).