Testament życia

Nie życzę nikomu, by musiał korzystać z proponowanego ,,testamentu życia”. Ale propozycja wywołała dyskusję i dość ostre podziały, jak zwykle w kwestiach światopoglądowych. Sam mam wielkie wątpliwości co do tego pomysłu, ale staram się zrozumieć argmenty zwolenników. Jeśli się nie mylę, to zwolennicy uważają, że każdy człowiek ma prawo decydować, czy chce czy nie chce żyć. Na przykład w tej formie, że napisze prawnie obowiązujące oświadczenie, że gdyby znalazł się w sytuacji nieodwracalnego upośledzenia wyższych funkcji życiowych (śmierci mózgowej), to niech go się przy życiu sztucznie nie podtrzymuje.

Brzmi to klarownie, a nawet przekonująco, ale pod warunkiem, że przyjmiemy pewną filozofię prawa i człowieka. Że wierzymy w regulowanie tak delikatnej materii jak sprawy eschatologiczne przepisami prawnymi i że tego sobie życzymy. I że uważamy, iż człowiek jest tylko i wyłącznie swoją własnością i tej jego autonomii nikt nie może podważać ani naruszać.

Moje rozterki polegają na tym, że o ile bliskie jest mi podejście drugie (człowiek nie jest niczyją własńością, tylko samego siebie i nikt nie ma prawa mu narzucać, jak ma żyć, jeśli tylko nie robi niczego złego, niczego co zagraża dobru i autonomii innych osób), o tyle pierwsze – niech prawo reguluje jak się da najszczegółowiej wszystkie dziedziny życia) – jest mi obce. Zwłaszcza w sprawach intymnych, do których zaliczam decyzje o własnym życiu i śmierci, wkraczanie prawa i instytucji stojących na jego straży, czyli państwa uważam za bardzo dyskusyjne.

Bardziej odpowiada mi status quo. Nie ma regulacji, co rodzi oczywiście wiele problemów, głównie z tym, kto ma wziąć na siebie odpowiedzialność za decyzję o niepodtrzymywaniu przy życiu – szanujący się lekarz pamięta, że składał przysięgę Hipokratesa – ale jest dzięki temu więcej przestrzeni dla rodziny i bliskich na rozmowę o ty, co dalej i na konsultacje z lekarzem. Miałem sam, jak wielu z nas, niedawno do czynienia z taką sytuacją w rodzinie. Mieliśmy może i to szczęście, że ciężko chorej przykutej do łóżka bliskiej osobie dane było umrzeć śmiercią naturalną w przyjaznym otoczeniu. Przedtem przez kilka lat była pod stałą opieką.

Co z tymi, którym los układ się inaczej? I którzy nie mają rodziny, ani życzliwych bliskich? To ważne pytanie, może z powodu takich sytuacji jakaś furtka prawna powinna istnieć? Może. Inne argumenty za testamentem życia przekonują mnie dużo słabiej. Sądzę, że na dłuższą metę testament życia toruje drogę eutanazji, bo jest mało przekonujące, że jest zgoda prawna na testament – czyli de facto oświadczenie woli śmierci w pewnej określonej sytuacji – a nie ma zgody prawnej na akceptację woli śmierci w innych terminalnych sytuacjach. Mam wrażenie, że kto jest za testamentem życia, raczej nie będzie przeciwnikiem legalizacji eutanazji. Ale mogę się mylić.

I jeszcze o problemie ,,własności” – piszę to niejako przeciwko samemu sobie. No dobrze, jest testament życia, jego autor/autorka w stanie śmierci mózgowej, ale jest też na przykład matka lub inna bliska osoba, która z zupełnie nieracjonalnej miłości gotowa jest się swym synem czy ukochanym opiekować, choć wie, że medycznie i racjonalnie to niczego nie zmieni, cudu nie będzie. Czy ma takie prawo? Czy wolno ją tego prawa pozbawiać?
A skoro jest tyle pytań i tyle wątpliwości, to może roztropniej jest nie zmieniać status quo. Albo nie kończyć jeszcze dyskusji.