Gonzales: memento dla Ziobry

Amerykański Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości, prokurator generalny USA, Alberto Gonzales podał się do dymisji. Jeszcze w sobotę powiedział rzecznikowi resortu, by zaprzeczał, iż szykuje się do odejścia. Prezydent Bush nie naciskał. Przegadali sprawę w niedzielę i jednak zmienił zdanie: skoro chcesz odejść, droga wolna. To drugie spektakularne odejście w ostatnich tygodniach. Wcześniej z prezydentem pożegnał się mózg zwycięskich kampanii wyborczych Busha juniora – Karl Rove. Jeszcze niedawno kto jak kto, ale Rove, prawdziwa szara eminencja ekipy Busha, wydawał się tak nienaruszalny jak – nie przymierzając – Kazimierz Marcinkiewicz w ekipie braci K.

Ale idą wybory, i w USA, i u nas. Najwierniejsi, bywa, muszą odejść – dla dobra sprawy, czyli dla wygranej swych mentorów. Trzeba oddać sprawiedliwość Bushowi, że do końca trwał przy Gonzalesie, a Gonzalesowi, że – jako syn biednych imigrantów – odpłacił Ameryce za swą zawrotną karierę arcylojalnością wobec Republiki i jej notabli takich jak ród Bushów.

Odpłacił prawnym uzasadnieniem bardzo kontrowersyjnych interpretacji władzy prezydenta Busha po 11 września. Ktoś powiedział o Gonzalesie, że nie umiał odpowiedzieć rządowi Busha inaczej niż „tak jest”. W kwietniu zwolnił jednocześnie kilku starających się nie ulegać jego naciskom prokuratorów federalnych. Komisji senackiej oświadczył, że nigdy nie kieruje się względami politycznymi. Także wtedy, gdy legalizował bardzo szerokie uprawnienia do inwigilacji, przyznane departamentowi bezpieczeństwa wewnętrznego.

I teraz przyjdzie Gonzalesowi za to wszystko zapłacić. Zapewne politycznie, choć po wyborach 2008 – kto wie, może sprawa „gonzalesyzacji” amerykańskiego prawa federalnego wróci na wokandę także karną. Odejście Gonzalesa odbarcza Busha podwójnie: po pierwsze  resort wypadnie spod lupy mediów, których zainteresowanie praktycznie paraliżuje jego normalną działalność, po drugie – odejdzie człowiek uważany za jednego z architektów katastrofy wizerunkowej rządu Busha już z okresu wojny z terrorem.

Nie muszę wyjaśniać, czemu piszę o memento dla ministra Ziobry. Zwykle nie ma takich zasług, takich zobowiązań, takich obietnic, które by przeważyły nad nagim dążeniem do utrzymania władzy. Ziobro, mimo wciąż niezłych (choć znacznie już słabszych) notowań popularności, stał się dla rządu JK politycznym obciążeniem. Nie przypadek, że na sobotnim zlocie w Hali Olivia stanęli na podium Olszewski, Gilowska i Religa, lecz nie Ziobro. Premier Kaczyński czyta sondaże i rankingi, czyta analizy polityczne w gazetach.

Wymowa jest jasna i podwójnie zła dla ambitnego ministra sprawiedliwości: Ziobro może zagrażać Kaczyńskim i popularnością, i swoją frakcją akolitów w PiS i w rządzie, a po sprawach Blidy, gruntafery i Kaczmarka także coraz mniejszą wiarygodnością i jej powyborczymi konskwencjami dla obecnego premiera.

Jest z tego wyjście: dymisja, najlepiej z inicjatywy samego Ziobry. Ale wygląda na to, że na gest Gonzalesa Zbigniewa Ziobrę nie stać. Przecież on nie ma nic do ukrycia! Hm, podczas przesłuchania Gonzalesa przed komisją senacką na sali pojawił się afisz-protest przeciwko ministrowi sprawiedliwości USA:

I have nothing to hide… except the truth.

(nie mam nic do ukrycia, oprócz prawdy).

PS. Messerschmidt, piplot40, HEY – dziękuję; andrzej.jerzy – zespół wsparcia RM to jednak nie episkopat; JSN – ale te czasy bezpowrotnie minęły, niech zakony kasuje Rzym, albo one same, a nie władza świecka, tss – wypowiedź Gretkowskiej mi nie przeszkadza, bynajmniej. Olek51 – pięknoduchostwo to inaczej może, i naiwna, ale jednak wiara w to, że – prędzej czy później – dobro wygrywa ze złem, wolę to niż cynizm i wieczne „a nie mówiłem!”. Bakersfield: owszem, krasnoludki isnieją, proszę popytać choćby alkoholików i narkomanów. Wiara w Boga nie jest jednak efektem picia i ćpania, lecz – jak powiedział Cortazar, patron tego blogu – indoeuropejskiej tęsknoty.