Na pożegnanie ,,7 dni-świat”

Z nowym rokiem żegnamy się z ,,7 dni-świat”. Pytają mnie, czy mi nie żal. Pewno, że żal. Nauczyłem się przez lata (chyba 11) uczestnictwa w audycji nie jednego o warsztacie dziennikarza telewizyjnego na wspaniałym przykładzie Andrzeja Turskiego. Poznałem ludzi z branży publicystów międzynarodowych – nie ma ich w Polsce wielu, co samo w sobie jest dość wymowne w dużym kraju europejskim z wciąż rosnącymi ambicjami zagranicznymi. (O tak, na polityce w ogóle, a międzynarodowej w szczególności, znają się u nas wszyscy, tylko ja nie taką wiedzę mam na myśli.) No i zostałem dostrzeżony przez szerszą publiczność jako komentator najpierw Tygodnika Powszechnego, a od 1999 r. Polityki.

Zaprosił mnie do programu oczywiście jego autor i gospodarz, Andrzej Turski, kiedy wróciłem do Polski z Londynu, gdzie przez 2 lata pracowałem w BBC. Ale pewno słówko szepnął mu też Andrzej Jonas, który z kolei miał ze mną do czynienia w audycjach o sprawach międzynarodowych w Radio Bis (on je prowadził). Tak to wyglądało – może dość prozaicznie, ale za to merytorycznie. Ani Jonasa, ani Turskiego wcześniej nie znałem osobiście. Znaliśmy się tylko z publikacji. W radio czułem się lepiej, zwłaszcza że w audycji Jonasa mieliśmy na rozmowę bez żadnych przerywników trzy kwadranse – dziś rzecz w naszych mediach elektronicznych prawie niespotykana. W ,,7 dni-świat” z trzema tematami trzeba było się zmieścić w 20-25 minutach(ostatnio Andrzej wybierał 2 tematy po ok.8 min.). Część tego czasu szła na skądinąd znakomicie dobrany i zmontowany filmowy przegląd wydarzeń tygodnia. Razem z Turskim do rozmowy było nas czterech – nie raz szukaliśmy jakiejś pani, by złamać ten niechciany męski monopol, ale żadna z propozycji Andrzeja nie przekonała – co dawało statystycznie około 2-3 minut dla każdego ,,panelisty”. Boże! wzdychałem na początku – czy w takiej formule da się w ogóle coś z sensem wyjaśnić z polityki światowej? Nie miałem racji. Da się. I tej dyscypliny i wyczucia masowej (bywało że 2 miliony i więcej) widowni uczył i program w takiej formule, i sam Turski jako prowadzący. Dało się też o tej polityce dyskutować mimo (naturalnych przecież) różnych politycznych sympatii uczestników, wśród których większość była moim zdaniem umiarkowanie konserwatywna i realistyczna – w sensie kissingerowskim.   

Mam nadzieję, że coś z dorobku 7 dni-świat jakoś przetrwa w pamięci zbiorowej i będzie punktem odniesienia dla innych audycji tego typu, które niechybnie powstaną. Ale jest coś smutnego i paradoksalnego, że pod rządami rzekomych konserwatystów zamyka się program, który prawdopodobnie byłby wizytówką niejednej stacji telewizyjnej w takich choćby Stanach. Właśnie tam potrafią docenić, że ten sam dziennikarz prowadzi przez długie lata ten sam program. Tak też przywiązuje się do stacji widzów i buduje jej fachową markę. Ciekawe, ile z nowych audycji publicystycznych dzisiejszej telewizji publicznej przetrwa zmianę władzy, która kiedyś przecież nadejdzie.