Pięć mózgów polskiej polityki

Senator Gowin mnie zainspirował odważną tezą, że Jan Rokita jest najwybitniejszym dziś umysłem polskiej polityki. Prawie oksymoron. Dzisiejsza polityka nie może się uskarżać na nadmiar wybitnych umysłów. Ale, ale. Czy to nie jakieś jajogłowe skrzywienie Gowina? Co się liczy w polityce: elastyczność, charyzma, doświadczenie, instynkt, zdolności raczej taktyczne niż strategiczne, umiejętność kompromisu i budowania bardziej niż burzenia i niszczenia. Kto by miał jednocześnie te wszystkie dary od bogów polityki – byłby bogiem polskiej polityki.

Ale czy oczekujemy od polityków akurat wybitnego umysłu? Pewno, że jak się zdarzy, to jeszcze lepiej – dla niego (niej), dla jego stronnictwa, dla kraju. Ale Churchill rodzi się raz na sto lat – patrz Blair czy John Major. Thatcher była wyjątkiem potwierdzającym regułę, zresztą chyba nikomu nie przyszłoby do głowy widzieć w niej ,,umysł” w sensie Gowinowym.

Umysły powojennej polskiej polityki to byli – ograniczam się do nieżyjących, kolejność przypadkowa, wybór absolutnie subiektywny – Jerzy Giedroyc, Juliusz Mieroszewski, Adam Ciołkosz, Wojciech Wasiutyński, Henryk Wereszycki, Stefan Kisielewski, Jan Nowak Jeziorański, Jan Józef Lipski, Stanisław Stomma, Stefan Wyszyński. Większość nigdy nie sprawowała władzy politycznej. Rządzenie, kampanie wyborcze, zwłaszcza w dobie rozkwitu telewzji i zaniku poważnej prasy – ta cała proza demokratycznej polityki czynnej raczej nie przyciąga wybitnych umysłów i dziwne byłoby, gdyby przyciągała. Naturalnie – są wyjątki. W Polsce, i na świecie. Ale coraz rzadziej.

Moja prywatna i też bardzo subiektywna pierwsza piątka wybitnych umysłów polskiej polityki po 1989 r. wyglądałaby tak:
1. Władysław Bartoszewski 2. Tadeusz Mazowiecki 3. Bronisław Geremek 4. Adam Rotfeld 5. Aleksander Smolar.

Czy muszę dodawać, że to nie oznacza, że nie popełniali błędów i że się nie mylili w tym czy tamtym. Michnik się tu nie mieści, bo nigdy nie był w rządzie. Balcerowicz jest klasą sam dla siebie. Podobnie Wałęsa.