Na pikniku w Green Park: kochamy UE!
Demonstrację proeuropejską przed siedzibą rządu ochrania policja. Demonstracja skupiła około dwustu uczestników. Politycznie kontrolują ją socjaliści, ale raczej pozaparlamentarni. Lider Partii Pracy się nie pofatygował. Ma ważniejsze rzeczy na głowie. Walczy o zachowanie przywództwa z narastającym buntem przeciwko niemu.
Byłoby też naiwnością spodziewać się kogoś z konserwatystów, którzy wycięli własnej partii i nam na kontynencie numer z Brexitem. Nie ma nawet najbardziej dotąd proeuropejskiej Partii Liberalnych Demokratów, choć po Brexicie wstąpiło do niej 13 tys. osób. Manifestacja się tym wszystkim za bardzo nie przejmuje. Co kto ma do powiedzenia, zostaje powiedziane. Plakaty i banery idą w górę. Kochamy Unię! Bronimy swoich praw!
Ciąg dalszy w Green Parku. Na polityczny proeuropejski piknik ściąga kilkaset osób. Widać chorągiewki państw członków Unii. Policja gawędzi z piknikującymi. Przysłuchuje się wymianie zdań między grupce zwolenników Brexitu z jego przeciwnikami.
Karków, kiboli i faszystów zabrakło, więc dyskusja nie wykracza poza przerzucanie się argumentami za i przeciw. Wszyscy je znają na pamięć, ale nie szkodzi. To w końcu otwarta impreza pod gołym niebem w ciepłe londyńskie popołudnie. Uczestnicy nie sprawiają wrażenia zastraszonych. Raczej przeciwnie: czują się wciąż bezpieczni.
Ale to na pikniku. W mieście nie jest już tak miło. Według danych policji metropolitalnej od Brexitu do piątku liczba przestępstw na tle nienawiści rasowej czy etnicznej skoczyła o kilkanaście procent. Na manifestacji pod siedzibą rządu młoda dziewczyna w koszulce z napisem No-one Is Illegal wspomniała o podpaleniu mieszkania zajmowanego przez Polkę przez entuzjastów Brexitu.
Co można z tym zrobić? Kto chciał, mógł podzielić się na pikniku swymi uwagami i pomysłami w kilku grupach dyskusyjnych. Ludzie wymieniali się adresami internetowymi. Społeczeństwo obywatelskie działa w Londynie podobnie jak w Warszawie czy gdziekolwiek indziej. Partie polityczne przestają być punktem odniesienia dla młodych. Nie budzą zaufania ani zainteresowania.
Szczerze mówiąc, trudno się dziwić. Od wczoraj w mediach dwie konserwatywne kandydatki na premiera Wielkiej (czy wciąż wielkiej?) Brytanii wymieniają ciosy na poziomie żenującym. Faworytka torysowskiego ludu (ale nie partyjnej elity) wytyka rywalce, że nie ma dzieci (wiadomo, zasługująca na zaufanie kobieta musi być matką). Bezdzietna obiecuje natomiast, że przyszłość Brytyjczyków po Brexicie będzie jaśniejsza (ale w porównaniu z czym?). Przed referendum udzielała się w kampanii Camerona za pozostaniem w UE.
Tyle że nawet najmilszy piknik polityczny nie załatwi sprawy. W systemie demokratycznym potrzebne jest jeszcze zainteresowanie mediów masowych i współpraca z politykami opozycji parlamentarnej – zorganizowanej, doświadczonej i dysponującej znacznymi środkami. Pod tym względem sytuacja KOD jest dziś chyba korzystniejsza niż sił proeuropejskich na Wyspach.
Komentarze
.
No i proszę ex-Europa w technikolorze
z globtrotylem redaktorem w roli głównej,
a z Berkeley University ani jednej fotki,
skandal kurde !
..)
Tylko tyle wam zostało, pomachać sobie choragiewką w gwiazdeczki i pokrzyczeć. Nadchodzi nieuniknione ..ROZPAD UNII EUROPEJSKIEJ czy tego chcecie czy nie.
a) Co ma piernik do wiatraka? — chciałoby się rzec. Bo co ma KOD do Brexitu?
b) Skoro partie tracą wiarygodność i zaufanie, to niby dlaczego jest konieczne z nimi się porozumiewanie i na nich głosowanie? Jak ktoś nie ma wiarygodności i zaufania to powinien być w demokracji niejako wykluczony. Skoro nie ufam partiom i ich nie poważam, to na nie nie głosuję, a głosuję np. na niezależnych, bezpartyjnych. Dodam, że tak jest w demokracji, ale nie jest tak w Polsce. W Polsce bezpartyjni są z demokracji ustawowo wykluczeni.
c) W Wielkiej Brytanii mleko się już rozlało. Tak jak myślałem, rząd odrzucił pomysły powtórzenia referendum, bo referendum to decyzja ostateczna na okres co najmniej jednego pokolenia. Powtarzanie referendum, to byłaby kpina i jeden z ostatnich gwoździ do trumny dla demokracji.
A więc trzeba się z tym pogodzić i z tym się jakoś ułożyć. To cieszy, że w WB jest tak dużo zadeklarowanych sympatyków Europy. Trzeba na nich budować. Ale WB jest w zasadzie out i nie ma co rozpaczać nad rozlanym mlekiem. Lepiej się zając sprawami wewnątrz-europejskimi, a Brexit wykorzystać jako niezłą przestrogę i doświadczenie.
d) I ❤ EU
To jest początek europejskiej schizofrenii politycznej. Wielka Brytania decyzją własnego rządu i parlamentu opuści Europę zjednoczoną w Unii Europejskiej , ale jako „mocarstwo” wyśle batalion najemnych żołnierzy brytyjskich do pilnowania krajów europejskich na wschodniej flance przed niedźwiedziem którego sama drażni?
Wielka Brytania wychodzi z UE, który uważa za kołchoz z którym nie chce mieć nic wspólnego , ale „kołchozowe” narody będzie pilnowała , żeby im taki sam pomysł jak WB nie wpadł do głowy?
Pełna schizofrenia w wydaniu polityków europejskich. Albo się jedzie na tym samy wózku, albo fora ze dwora.
@wojtek
Jaka schizofrenia? Na wschodnią flankę jadą brytyjscy żołnierze jako Nato. Wschodnia granica UE jest zarazem wschodnià granicą Sojuszu Północnoatlantyckiego.
@Adam Szostkiewicz
„Jaka schizofrenia?”
O schizofrenii można by mówić gdyby Rosja zbudowała tarczę antyrakietową w Meksyku przy granicy z USA, żeby bronić przed rakietami z Ameryki południowej. Ta wschodnia granica Sojuszu staje się coraz bardziej wschodnia a te cztery bataliony kwatermistrzowskie uspokoją miejmy nadzieję, paranoiczne fobie krajów bałtyckich i Polski. Gdyby jeszcze Pan, jako bywalec i specjalista od polityki międzynarodowej, zechciał mi wytłumaczyć jakie to geopolityczne i strategiczne znaczenie mają Litwa, Łotwa i Estonia? Czy może Putin chce Bałtów wziąć na garnuszek żeby wyręczyć w tym EU.
„Tyle że nawet najmilszy piknik polityczny nie załatwi sprawy. W systemie demokratycznym potrzebne jest jeszcze zainteresowanie mediów masowych i współpraca z politykami opozycji parlamentarnej – zorganizowanej, doświadczonej i dysponującej znacznymi środkami.”
I za to pana cenie panie Szostkiewicz. Pan jest czlowiekiem nieci starszej daty a ludzie poprzedniej epoki sa jednak szczersi i od casu do czasu troche prawdy wyrwie im sie nawet na najbardziej zaklamanym blogu.
Wlasnie. W demokracji do wladzy potrzebne sa media i polityczne grupy (moze byc i opozycja) dysponujace znacznymi srodkami. Dokladnie tak jest jak pan napisal. I nie wymienil pan rowniez tych ‚rzeczy’, ktore w demokracji do wladzy potrzebne nie sa. A sa to ludzie i glos opinii publicznej. Tym rzadzacy w demokratycznym kraju przejmowac sie nie musza. Od tego maja media aby z prounijnej demonstracji 200 szczeniakow (samych bedacych jeszcze pewnie na utrzymaniu rodzicow) zrobic cos donioslejszego niz ogolnonarodowe referendum (a zwlaszcza jego wynik) nad Brexitem.
Miłe, aczkolwiek mleko się już rozlało. Jakoś mi nie żal elit politycznych w UK, w szczególności Blaira, Camerona, Johnsona, Farage’a et consortes – celująco zdali egzamin z niedojrzałości.
Mnie jest żal tylko zagorzałych sympatyków EU w Wielkiej Brytanii, których są miliony zwłaszcza wśród ludzi młodych. Długoterminowo trzeba zwracać na nich uwagę, a nawet na nich stawiać.
Oznacza to, że nie wolno się całkiem na Wielką Brytanię zamykać i pozwolić jej na uczestnictwo w europejskim wspólnym rynku. Na zasadzie Norwegii. Będzie to prawdopodobnie wyglądać mniej więcej tak: WB płaciła netto 11 mld Euro do kasy Unii, ale po odliczeniu 4 mld Euro specjalnego brytyjskiego rabatu. Rabat teraz odpada, więc należy liczyć jako podstawę 15 mld Euro. Z tego za udział we wspólnym rynku WB musi wpłacać do kasy ok. 90%. Wychodzi ostatecznie ok. 13,5 mld Euro.
A więc 13,5 mld Euro wpłaty netto do kasy Unii plus pełne standardy Unii + wolność przepływu kapitału, ludzi, usług i towarów i Wielka Brytania może spokojnie być włączona do wspólnego rynku. Tylko decyzji już w europejskich gremiach nie może wspólnie z innymi podejmować. Czyli model norweski. I mogą się spokojnie przez następne 20 lat zastanawiać, czy było warto nie tracąc z Unią ścisłych związków.