Stolica pierwszego wyboru

No i mamy zagadkę: którą stolicę premier Tusk odwiedzi jako pierwszą? Można nawet przyjmować zakłady – ale nie ze mną, bo nie mam duszy hazardzisty – a przynajmniej urządzić zgaduj zgadulę z nagrodami. Ja stawiam na Brukselę, ale nie jako stolicę Królestwa Belgii, lecz jako siedzibę władz Unii Europejskiej. Nie ma bardziej czytelnego społecznie komunikatu intencji niż odwiedziny w stolicy zjednoczonej Europy, jeśli 72 proc. Polaków deklaruje zadowolenie z naszego członkostwa w UE. Marzenie europejskie wygrywa w Polsce z marzeniem amerykańskim (pisałem o tym ostatnio w Polityce papierowej, Czy UE przetrwa do 2057 r.?)  

Po porażce PiS rozgorzała u nas na nowo debata o celach i zadaniach polskiej polityki zagranicznej. I bardzo dobrze, bo takie dyskusje wyciągają kraj z prownicjonalnych opłotków. Władysław Bartoszewski odradza Tuskowi pierwszą wizytę w Berlinie, Moskwie czy Waszyngtonie. Nie mówi, do której Tusk ma jechać, ale w grę wchodzi niewiele innych: Paryż, Londyn, Rzym. Żadna, no może z wyjątkiem Londynu, nie ma jednak z warszawskiej perspektywy takiego znaczenia jak stolice wielkich sąsiadów i właśnie Bruksela.

Tusk mógłby jeszcze pojechać do Kijowa, ale to chyba nie ten moment. Wizytę w Kijowie zrozumie fan club Giedroycia-Mieroszewskiego i – z grymasem na twarzy – sztab strategów na Kremlu, ale mniej młodzież, która wygrała dla Tuska wybory. Silna Polska w Europie to było kiedyś hasło PiS, niegłupie, teraz trzeba je tylko lekko zmodyfikować: Silna Polska w zjednoczonej Europie, i na serio zastanowić się, co daje Polsce siłę i jak grać fair i z pożytkiem dla nas w europejskiej drużynie. Tylko tyle i aż tyle.

Odchodząca minister Fotyga, wierna uczennica Braci, nie potrafiła nie grozić nowej ekipie zapowiedzią siania zamętu. Jeśli przejdzie do kancelarii prezydenta na odcinek zagraniczny, to te pogróżki mogą się zmaterializować. Strach pomyśleć, jak wtedy wyglądałaby nasza dyplomacja: premier i minister spraw zagranicznych jedno, prezydent drugie. W mediach mnóstwo rytualnych zaklęć pod adresem Lecha Kaczyńskiego, że przecież kto jak kto ale on, profesor prawa, zdaje sobie sprawę z tego, jak szkodliwa byłaby taka przepychanka w polskiej polityce zagranicznej. Ale prezydent milczy.

Nie wiadomo, czy smażą teraz z Jarosławem jakiś pasztet, którym już na starcie uraczą rząd Tuska, czy może Lech Kaczyński szykuje jakieś samodzielne orędzie bardziej konstruktywne. Choćby o kwestii Karty Praw Podstawowych, dawno przez Polskę zaakceptowanej, a teraz zinterpretowanej na nowo przez minister Fotygę do straszenia Polaków, że jednak Niemcy nas wykupią.

Przykład Karty jest dobrą lekcją poglądową, jak można żerować na ignorancji i kompleksach Polaków, by podrywać zaufanie tym razem już nie do naszych partnerów niemieckich, ale do Polaków z politycznej konkurencji. Spory kamyk należy się też ogródkowi mediów elektronicznych. Dziennikarze zamiast wyjaśniać mity narosłe wokół rzekomych zagrożeń w Karcie, żonglują Kartą jako hasłem wywoławczym do widowiska polemicznego.

,,Wodnik53” pisze pod poprzednim blogiem, że Polsce potrzebna jest walka o świadomość, może nawet bardziej niż autostrady i komputery. Mam pewne, pokoleniowe, uczulenie na takie hasła. W Polsce kończą się one zwykle propagandowym praniem mózgów obywatelom przez jedynie słuszną i oświeconą władzę. Bardziej elegancko nazywa się to inżynierią społeczną, perekowką dusz. Nie, dziękuję. Ale wolę walkę o świadomość – byle nie pod dyktando państwa, które wciska mi w co mam wierzyć i jak żyć, bo to nie jego rola – niż hasło ,,byt określa świadomość”.   

PS. dziękuję za ciekawą dyskusję o tym, kto dziś rządzi Polską, zwłaszcza Wodnikowi53, Danie1, Jacobsky’emu, Ewaldowi i innym. Jacobsky: nie chciałem, by mój wpis zabrzmiał sumtno, tylko refleksyjnie, widać refleksja = melancholia :). Obrońcom głosującej młodzieży jako pogromcom PiS: ależ sam to napisałem, jednak z drugiej strony mam wrażenie, iż los wyborów  rozstrzygnęło w istocie pokolenie średnie i piramidalne błędy kampanii Kaczyńskich. Jest więc momento dla młodych: nie sztuka zagłosować, sztuka głosować stale i nieprzypadkowo.