Więcej o czarach niż o Bogu, czyli sprawa rodziny Romeike

Niemiecka rodzina Romeike stała się bohaterem amerykańskich chrześcijan fundamentalistów. Niemcy nie chcieli, aby ich dzieci uczyły się w szkole publicznej, bo ich zdaniem są one antychrześcijańskie, a w podręcznikach więcej się pisze o czarach niż o Bogu.
http://www.spiegel.de/international/germany/political-asylum-for-homeschoolers-evangelical-christians-celebrate-victory-over-embarrassed-germany-a-674492.html

Zachęcani przez amerykańskich obrońców edukacji domowej (homeschooling) wyjechali z Niemiec do USA, gdzie starają się o prawo stałego pobytu, a dzieci – teraz legalnie – nie posyłają do szkoły. W Niemczech edukacja domowa jest nielegalna, ale rodzice mają różne opcje oświatowe dla swych dzieci, w tym szkoły wyznaniowe. Romeike nie skorzystali z żadnej. W USA ich prawnicy nalegają na władze, by uznały przypadek rodziny za przykład łamania praw człowieka i nie deportowały jej z powrotem do Niemiec, gdzie może zostać surowo ukarana.

Kto ma rację? Nie ma prostej odpowiedzi. W kulturze prawnej anglosaskiej oczywiście Romeike. Edukacja domowa jest w państwach typu anglosaskiego ( i w Polsce) dopuszczalna i traktowana – przy określonych warunkach – jako równoprawna ze szkolną. I uważam, że takie prawo do edukacji domowej powinni mieć rodzice w liberalnej otwartej demokracji.

Nawet jeśli państwo Romeike uczą swoje dzieci, że Darwin nie ma racji. Wzięli odpowiedzialność za wykształcenie i wychowanie swych dzieci, za ich szanse życiowe z takim wykształceniem. Ale może nie mam racji, może zaplanowali wykształcenie swych dzieci tak, by nie miały kłopotu po wyjściu spod rodzinnego szklanego klosza. Może uczą dzieci przyrody, matematyki, literatury, historii tak samo jak uczy szkoła państwowa, a nawet lepiej?

Oby, tylko jakim kosztem? Jakie skutki przyniesie ich dzieciom w przyszłości wybór, jakiego dokonali?    Szklany klosz ma w intencji tych rodziców chronić  ich dzieci przed tym, co uważają za wartości antychrześcijańskie. Ma chronić przed tym, co uważają za koszmar zbiorowej edukacji. Może uchroni, może nie, tego nie wiemy (tak jak nie wiemy, co Romeike uważają za wartości antychrześcijańskie i czemu miałyby być one lepsze od tego, co nazywają oni wartościami laickimi).

Ale to, że szkoła, każda normalna szkoła każdego typu daje (o ile daje) dziecku okazję uczenia się nie tylko pisać i czytać, ale nawiązywać relacje społeczne i zdobywać społeczne umiejętności nie w niszy, czy w enklawie, ale w społecznym realu, uważam za życiowo bezcenne. A w nim mówi się i o czarach, i o Bogu, i wcale to dojrzałej wiary (czy niewiary) nie przeraża.

Gdybym musiał wybierać, to głównie z tego powodu wybrałbym jednak edukację szkolną. Kiedy w Polsce po 1989 r. rodziły się tak zwane szkoły społeczne, po wielu rozmowach z żoną posłaliśmy córki do szkoły publicznej. Właśnie z tego powodu. Braki edukacji programowej można nadrabiać, jeśli się chce, potrafi i ma czas, braki edukacji społecznej nadrobić dużo trudniej.