Rok na czwórkę

W skali szkolnej od zera do sześciu pierwszy rok rządów koalicji demokratycznej oceniam na czwórkę. PiS złośliwie nazywa ją koalicją 13 grudnia, bo tego dnia w zeszłym roku Donald Tusk objął urząd premiera. Próbując utrzymać się u władzy, Kaczyński opóźnił przejęcie rządów przez większościową koalicję o dwa tygodnie. Datę 13 grudnia wybrano na zaprzysiężenie rządu Tuska umyślnie, aby wykorzystywać ponure skojarzenie z wprowadzeniem stanu wojennego w 1981 r.

Propaganda pisowska do dziś używa tej nazwy. Pokazuje tym samym, co myśli o demokracji. Przecież rząd Tuska powstał dzięki demokratycznym wyborom, a nie w wyniku zamachu stanu. PiS myśli Trumpem: demokratyczne są tylko te wybory, które my wygrywamy.

W ciągu roku po utracie władzy obóz Kaczyńskiego stał się prawdziwą „totalną opozycją”. Kontynuował odwracanie znaczeń słów kluczy w wolnej debacie publicznej: wolność, praworządność, demokracja. Najnowszy przykład to sprawa byłego wiceministra sprawiedliwości Romanowskiego. Zasłania się „obywatelskim nieposłuszeństwem”, by kontestować sejmową komisję śledczą badającą bezprawne działania Funduszu Sprawiedliwości, którym kierował. To ponury żart, bo obywatelskie nieposłuszeństwo polega nie tylko na kontestacji, ale też na przyjęciu jej konsekwencji, czyli poddaniu się karze.

PiS zachował przyczółki – neosędziowie w KRS, TK, Sądzie Najwyższym, lojaliści w KRRiT, NBP i kancelarii prezydenta Dudy – by blokować naprawę państwa i rozliczenie ich funkcjonariuszy. Wielu z nich dalej pełni funkcje na różnych szczeblach władzy lokalnej, w spółkach Skarbu Państwa, w służbach mundurowych. Uczciwość każe o tym pamiętać, gdy rozlicza się pierwszy rok rządów Koalicji 15 Października. Nie można jej rozliczać, pomijając front odmowy budowany przez PiS, skrajną prawicę i Kościół. Jego nowym elementem jest kampania prezydencka, w której kandydat Kaczyńskiego przedstawiany jest jako niezależny, a Rafał Trzaskowski jako pajacyk Tuska.

Wygranie majowych wyborów prezydenckich to być albo nie być koalicji demokratycznej. Przegrana Trzaskowskiego oznaczałaby trzy lata dalszego sabotowania jej planów i działań przez następcę Andrzeja Dudy, PAD 2.0. Nie jestem pewien, czy Szymon Hołownia i jego zwolennicy oraz część ludowców zdają sobie sprawę, że upadek koalicji demokratycznej oznaczałby powrót prawicy do władzy, a ich dalsze kariery polityczne zostałyby przerwane.

Dlatego z niepokojem obserwuję „symetrystyczne” wypowiedzi Hołowni i głosowania sejmowe, w których część Polski 2050 i PSL przyłącza się do prawicowej opozycji. Momentem prawdy będzie druga tura wyborów prezydenckich. Mam wciąż nadzieję, że zadziała jeśli nie poczucie odpowiedzialności za wspólny projekt polityczny, to przynajmniej instynkt samozachowawczy.

Rządowi Tuska nie udało się w pierwszym roku zadowolić całego elektoratu, który głosował na partie proeuropejskie i demokratyczne. Szczególnie kobiecego i młodzieżowego. O te grupy będzie się toczyła zacięta walka. W tej sprawie niepokoi z kolei przesuwanie się młodych ku skrajnej prawicy konfederackiej, a wśród kobiet – zniechęcenie na tle fiaska aborcyjnego. Nie pomoże w ich oczach rządowi, że w opisanej wyżej sytuacji nie było to możliwe. Należało się tego spodziewać, ale nie można tym przekonująco tłumaczyć niedociągnięć i błędów w tej i innych sprawach. Nie wszyscy mają czas i ochotę na dzielenie włosa na czworo.

Prócz powodów obiektywnych potknięcia wynikały także z koalicyjnej natury obecnego rządu, w którym ścierają się różne pomysły, kompetencje i osobowości, od Sikorskiego, Siemoniaka, Bodnara i Barbary Nowackiej przez Kosiniak-Kamysza po Kotulę i Dziemianowicz-Bąk. Iskrzy, ale lepsze to, niż obłudnie monolityczne rządy „zjednoczonej prawicy”.

Na przełomie roku sukcesy odnosi koalicja w stosunkach międzynarodowych. Niektórzy komentatorzy mówią nawet, że to Tusk z szefową Komisji Europejskiej są teraz sternikami w UE, gdy Francja i Niemcy przechodzą polityczny kryzys. Gorzej idzie koalicji w polityce wewnętrznej. Ma tu osiągnięcia – choćby w oświacie i polityce społecznej – ale one nie równoważą poczucia pewnego rozczarowania.

W parlamentarnej kampanii wyborczej demokraci rozbudzili wielkie oczekiwania i nadzieje. Teraz płacą za to cenę. Wciąż jednak KO prowadzi lub idzie łeb w łeb z PiS-em. Pozostaje motorem obozu władzy. Też bym chciał, żeby wyprzedzała obóz Kaczyńskiego wyraźniej, lecz Tusk gra takimi kartami, jakie ma z woli wyborców i koalicjantów. Do wyborów szedł po linii socjalliberalnej, teraz sadowi się na centroprawicy, bo tak czyta nastroje elektoratu. Ponoć Jerzy Giedroyć uważał, że Polacy są w masie prawicowi, więc dla równowagi powinna rządzić demokratyczna lewica. Być może, ale dziś lewica samodzielnie rządzić nie może, tylko w koalicji, i lwia jej część rozumie to lepiej niż liderzy Trzeciej Drogi.

Pierwszy rok w mojej ocenie nie był zły. Pokazał dobre i słabe strony koalicji, silne i słabe punkty. Tusk ma się na czym oprzeć, wkraczając w rok drugi. Prawdopodobnie to ten drugi rok zadecyduje o tym, czy uda się jego ekipie całkowicie postawić państwo do pionu. To jest warunek wdrożenia „stu konkretów” i największe wyzwanie.