Tak im dopomóż Bóg i inne Źródła, z których czerpią swoje wartości

Składając ślubowania w Pałacu Prezydenckim, niektórzy członkinie i członkowie rządu Donalda Tuska dodawali do roty słowa „tak mi dopomóż Bóg”. To deklaracja religijności, niekoniecznie w wersji katolickiej. Nie liczyłem, ale na pewno nie była to większość, natomiast dodali te słowa niektórzy ministrowie i ministerki z ramienia KO i TD, nikt z Lewicy. Nie dodał ich Tusk.

Deklaracje religijne nie znaczą jednak, że to będzie rząd konfesyjny koncesyjnego państwa. Przeciwnie, ten rząd powinien przywrócić konstytucyjny rozdział państwa od religii i potwierdzić prawo obywateli do praktykowania lub niepraktykowania wiary religijnej.

Za co trzeba się zabrać? Przede wszystkim za przejrzenie konkordatu pod kątem obecnego stanu rzeczy. Za sprawę zastąpienia Funduszu Kościelnego dobrowolnym odpisem podatkowym. Za sprawę Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu: to anachronizm. Wystarczą rozmowy w razie potrzeby. Kwestię lekcji religii już poruszyła nowa minister edukacji Barbara Nowacka: jedna godzina tygodniowo wystarczy. Jest kwestia kapelanów: po co jedenastu duchownych opłacanych z budżetu państwa w administracji skarbowej? Standard w państwach demokratycznych to kapelani w siłach zbrojnych. Może wystarczy. Inny taki standard to tzw. klauzula sumienia dla lekarzy, pod warunkiem że istnieje inna dostępna opcja dla pacjentki. Ale dla farmaceutów? Chyba nie.

Kolejna sprawa: bez dostępu do archiwów kościelnych trudniej będzie skutecznie pracować państwowej komisji do spraw ochrony dzieci przed przestępcami seksualnymi. Powołanie – na wzór irlandzki czy niemiecki -odrębnej komisji śledczej do sprawy pedofilii z udziałem duchownych jest warte dyskusji, ale nie zaraz. Jest też do dyskusji kwestia obecności symboli religijnych w urzędach państwowych. Mamy kontynuować obecny misz-masz czy wypracować nowe zasady? Opcje są różne: albo wszystkie, albo żadne, bo państwo jest świeckie. Ale też pewien pluralizm z poparciem większości, jak np. w Sejmie, gdzie mamy krzyż (na stałe) i menorę (okazyjnie).

Rząd Tuska nie będzie hurra-rewolucyjny. To dobra linia. Nie wyklucza decyzji twardych w dziedzinie rozliczeń poprzedniej władzy tam, gdzie trzeba przywrócić realną sprawczość, stabilność i sterowność państwa, czyli przede wszystkim w wymiarze sprawiedliwości, usług publicznych, w polityce zagranicznej i obronnej i bezpieczeństwa narodowego. To dobry kurs. Szkoda, że wskutek przewlekłej i celowej politycznie obstrukcji
ustępującej władzy, do czego rękę przyłożył prezydent Duda, straciliśmy dwa miesiące. Podczas zaprzysiężenia nowego rządu Duda zachował się jednak taktownie. Spróbował zdefiniować kohabitację, unikając tonu konfrontacyjnego, jaki przyjął zaraz po wyborach. Tusk powinien trzymać prezydenta za słowo. Sam też unikał tonu triumfalistycznego. Współpraca prezydenta z nowym rządem leży w interesie Polski. Czy prezydent to naprawdę zrozumiał, zobaczymy w ciągu 20 miesięcy kohabitacji. Tusk to rozumie.

Tylko czy Kaczyński też to rozumie? Nic na to na razie nie wskazuje. Wygląda na to, że jego konfrontacyjna linia wobec Tuska przeważa w PiS, ale Tusk ma szansę ją zastopować i w parlamencie, i w polityce rządowej. Przykładem może być choćby to, jak rozbroił minę w Sejmie, gdzie PiS stawiał mu dziesiątki pytań, przeciągając obrady w nadziei, że Tusk nie zdąży stawić się w środę w Brukseli. A Tusk ze spokojem obiecał odpowiedzieć na wszystkie pytania drogą korespondencyjną.

Minę „13 grudnia, rocznica zamachu stanu” rozbroił z jednej strony żartobliwym tweetem „Trzynastego nawet w grudniu jest wiosna” (kto pamięta Kasię Sobczyk?), a z drugiej odniósł się na poważnie do tej narodowej tragedii sprzed 42 lat podczas zaprzysiężenia. Miejmy nadzieję, że tak będzie działał przez całą kadencję.

Na koniec uwaga osobista. Należę do pokolenia opozycji demokratycznej w PRL i pierwszej Solidarności. Sceny, jakie dziś oglądam, wywołują we mnie podobne refleksje i emocje. Z niepokojem myślałem o szansach rządu Tadeusza Mazowieckiego, złożonego, tak jak obecny Donalda Tuska, z czterech grup politycznych: PZPR, Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”, ZSL i Stronnictwa Demokratycznego. A jednak rząd się nie rozpadł i dotrwał do pierwszych powszechnych wyborów prezydenckich. Mazowiecki przegrał z Wałęsą i podał się do dymisji, by dać przykład nowego obyczaju politycznego: przegrywasz, odchodzisz, przekazujesz władzę zwycięzcom.

Ważna jest i trwałość, i ciągłość władzy państwowej. Tusk i Duda to rozumieją, Kaczyński nie potrafi myśleć państwowo, chyba że w kategoriach państwa pisowskiego. Myśli w kategoriach partyjnych, utożsamiając je z państwowymi. To poważny deficyt intelektualny, źródło destrukcyjnej polityki pisowskiej w ciągu ostatnich ośmiu lat. Dlatego przegrali.

Były premier Morawiecki po swoim exposé klęski pokazał znad mównicy sejmowej gest zwycięstwa, tak jakby naśladował Mazowieckiego, obejmującego urząd premiera w 1989 r. Co za odklejenie! Ale tamten moment był historyczny, bo kończył jedną, długą epokę, a zaczynał nową. Dla mnie 13 grudnia 2023 r. jest podobnie historyczny. Powrót demokracji witam z podobną nadzieją i radością. Przesłaniają one ponure wspomnienie związane z tą samą datą: „noc generałów”, zabitych górników „Wujka”, internowania tysięcy osób za to, że chcieli „socjalizmu z ludzką twarzą”, praw człowieka i niezależności od Sowietów. Ofiara nie poszła na marne, marzenie spełniło się szybciej, niż się spodziewaliśmy.