Wielkie poruszenie

Czy nam się to podoba, czy nie, w polityce wybór Trumpa wszystko zmienia. Nawet taki detal jak fałszywa informacja wiceministra Bartoszewskiego, że Tusk jako jeden z pierwszych zadzwonił do Donalda z gratulacjami, ma wymowę polityczną: ludowiec chciał zrobić z premiera gorliwca większego od Dudy.

Tusk, jak wiemy, owszem, pogratulował, ale na platformie Muska i kurtuazyjnie. Relacje Tuska z Trumpem były chłodne, kiedy był szefem Rady Europejskiej. Unia wtedy i dzisiaj – a przynajmniej jej najważniejsi liderzy – obawia się powrotu Trumpa. Choćby z powodu jego protekcjonizmu, który oznacza wojnę celną z najważniejszym partnerem handlowym Europy.

Politycznie wielkim minusem comebacku Donalda jest jego wpływ na siły populistyczno-prawicowe w UE. U nas już w najbliższy poniedziałek ma się odbyć w stolicy marsz nacjonalistów pod hasłami kopiującymi MAGA. Największy znak zapytania to oczywiście ten: czy Unia zdoła się zjednoczyć wokół własnego bezpieczeństwa. Jest szansa, ale na razie retoryczna. Niemniej apele Tuska w tej sprawie zaczynają trafiać na podatny grunt w wielkich stolicach unijnych.

Do Brukseli dociera przy tym, że musi brać pod uwagę, że zostanie sama. Punkt ciężkości w Waszyngtonie przesunie się na Chiny, a może i Rosję. Ukraina straci poparcie nowej administracji amerykańskiej. Wzrośnie presja na zaostrzenie polityki migracyjnej. Same wyzwania. Paradoksalnie jednak także nowa szansa na wspólny front i odnowę wspólnoty europejskiej wokół jej wartości i interesów. Kiedy, jeśli nie teraz, gdy słychać zgrzyt przesuwających się płyt tektonicznych w polityce światowej?

Polska nie może stać i nie stoi z kraja. Nie uniknie skutków wielkiej zmiany „paradygmatu”. Wie o tym Tusk, rząd i koalicja. Wie opozycja pisowska i skrajnie prawicowa. Już to widać: Tusk wraca do konserwatywnego centrum, PiS stawia całkiem jednoznacznie na trumpizm. Większe ryzyko jest po stronie obozu Kaczyńskiego (on to chyba dostrzega), bo choć Polacy są tradycyjnie proamerykańscy, to jednak brzydzą się hołdownictwa politycznego.

Słychać pogłoski o wizycie Trumpa w Polsce jeszcze przed naszymi wyborami prezydenckimi. Prawie na pewno chce odwiedzić Węgry. Wydaje się, że stawia na Orbána bardziej niż na Kaczyńskiego. Nic dziwnego, Orbán ma władzę i wpływy, także w Rosji, jakich nie ma odludek na Nowowiejskiej. Podobno po wygranej sam zadzwonił do Orbána, a nie Orbán do niego. Cóż, z Budapesztu do Warszawy rzut kamieniem. Donald „Złota era” chętnie odbierze hołd prawicy w obu krajach. Czy rząd Tuska przygotowuje się na tę jawną ingerencję w politykę polską?

No i nie unikniemy też pytania, kto w takiej sytuacji ma być głównym kandydatem demokratycznym na prezydenta: Trzaskowski czy Sikorski? Chodzą słuchy, że Tusk się waha, ale ze wskazaniem na obecnego szefa dyplomacji. Niektórzy są sceptyczni, bo ich zdaniem powstanie problem żony ministra, wpływowej publicystki ostro punktującej Trumpa. Dla mnie to raczej wartość dodana ewentualnej prezydentury Sikorskiego.