Huśtawka ze skrajną prawicą

Nie taki piękny i modry dziś Dunaj w Wiedniu. Raczej mętny, brunatny i wzburzony. Akurat w kolejną rocznicę feralnego paktu monachijskiego z 1938 r. skrajna prawica zrobiła najlepszy wynik w niedzielnych wyborach powszechnych.

Czy wejdzie do rządu, mało prawdopodobne, przynajmniej na razie, ale znów mamy do czynienia z polityczną huśtawką w Unii. Raz skrajna prawica jest w dole, jak we Francji czy Polsce i Republice Czeskiej, raz w górze, jak ostatnio w Słowacji, a teraz Austrii. To państwo konstytucyjnie neutralne, z długą historią zmagań sił umiarkowanych ze skrajną prawicą. Jej też polityczna historia powojenna nie oszczędzała balansowania od sukcesów do porażek. Jednak „wolnościowscy”, obecnie pod przewodem sprawnego retorycznie Kickla, są dziś na fali.

Skrajna prawica w całej Unii, nie tylko w Austrii, przedstawia się jako czempioni wolności, w rzeczywistości są to jej wrogowie. Chcą zdemontować system demokratyczny i zastąpić go populistycznym autorytaryzmem, w którym wszelcy „obcy” – oczywiście prawica definiuje „obcość” – są gorszym sortem. W szczególności imigranci i uchodźcy. Ale też społeczność LGBT.

Skrajna prawica gra na dwóch fortepianach: antyimigranckim i antyliberalnym. Korzystając ze swobód, jakie zapewnia system demokratyczny, buduje międzynarodówkę sprzeciwu wobec Unii Europejskiej i jej polityce. Czystą etnicznie „naszość” przedstawia jako pożądaną alternatywę względem „lewackiego eurokołchozu”. Wykorzystuje realne problemy ekonomiczne i społeczne – przede wszystkim rosnące rozwarstwienie społeczne i rosnące koszty utrzymania – przedstawiając, jak to populiści, proste i szybkie rozwiązania.

Na przykład radykalne zmniejszenie podatków albo radykalną centralizację zarządzania gospodarką. Wykorzystuje także, bardzo sprawnie i bez zahamowań, internet do szerzenia „postprawdy”, czyli kłamstw i manipulacji faktami, aby zwiększać niechęć do wszelkiego rodzaju „mainstreamu”. Bo dla nich prawdy w nim nie ma, jest tylko propaganda elit politycznych i gospodarczych nagłaśniana przez powolne im media.

I to działa. Ale nie do końca. Wyniki austriackich wyborów pokazują bowiem, że chadecka centroprawica (26,3 proc.) i partia socjaldemokratyczna (21,1 proc.) zdobyły więcej głosów niż „wolnościowcy” (28,8 proc.). Do tego dodajmy mniejsze, demokratyczne ugrupowania: liberałów (9,2 proc.) i Zielonych (8,3 proc.). Jest więc szansa na stworzenie demokratycznej koalicji z pominięciem „wolnościowców”.

Zwłaszcza że prezydent Austrii wywodzi się z Zielonych i nie musi powierzyć misji sformowania nowego rządu skrajnej prawicy, bo nie każe mu tego robić konstytucja. A chadecy na razie wykluczają koalicję z „wolnościowcami”. Przez Wiedeń przetaczają się protesty przeciwko dopuszczeniu „faszystów” do udziału w rządzie, co też ma polityczne znaczenie. Może więc powtórzyć się sytuacja, do jakiej doszło z woli wyborców w Polsce 15 października ubiegłego roku: PiS wygrał wybory, ale był ,,nieprzysiadalny’ politycznie, nie miał zdolności koalicyjnej i w konsekwencji utracił władzę.

Wolnościowcy będą powtarzać – jak PiS – że to niedemokratyczne, będą grozić i podsycać frustrację swego elektoratu. Ale demokracja ma wiele do stracenia, jeśli ulegnie tym naciskom. Układ monachijski miał za cenę ugłaskiwania Hitlera zapobiec wybuchowi wielkiej wojny w Europie. Nie zapobiegł, pozwolił nazistom utrzymać się u władzy w Niemczech i rozpętać wojnę światową. Dziś w tej roli występuje Putin. Rosja ma w polityce austriackiej wpływy.

Symbolem jest była austriacka minister spraw zagranicznych Karin Kneissl, tańcująca z Putinem na swoim weselu, „wolnościówka”, która wybrała wolność w Rosji, gdy upadł koalicyjny rząd „wolnościowców” z chadekami. W Rosji udziela się ekologicznie, w obronie tygrysów syberyjskich, i w petersburskim think tanku. Wydała książkę o znamiennym tytule „Requiem po Europie”. Niedawno wzywała w ONZ do zaprzestania pomocy wojskowej Ukrainie. I wszystko jasne.