Po błędzie czas na rekonstrukcję rządu

Premier Tusk, wyjaśniając, czemu podpisał nominację neosędziego na szefa jednej z izb Sądu Najwyższego, użył słowa „polityczność”. Zaznaczył, że jego zaufany współpracownik nie dostrzegł „polityczności” tej kontrasygnaty. Merytorycznie to nieprzekonujące, bo jeśli zaufany – i to tak, że premier nie oczekuje jego rezygnacji – to niemożliwe, by podsunął Tuskowi gorący kartofel.

Kiedyś słowo „polityczność” było modne jako wytrych tłumaczący istotę systemu władzy i rządzenia: wszystko jest polityczne. Dziś panuje moda na szukanie drugiego dna w każdym głośnym zdarzeniu dotyczącym polityki bieżącej. Tusk miałby zatem dobić targu z Dudą: zgoda prezydenta na kandydaturę Piotra Serafina (też zaufanego Tuska) na komisarza UE w zamian za zgodę premiera na powołanie neosędziego na szefa izby kontroli dyscyplinarnej SN.

Takie deale się zdarzają w polityce, a Tusk się ich naoglądał w Brukseli. Jednak w tym przypadku trudno mi uwierzyć, by Tusk poszedł na takie ryzyko: bo wtedy o żadnym błędzie nie mogłoby być mowy. Wiedziałby, co podpisuje jego urzędnik za jego zgodą. Rozumiałby „polityczność” swojego podpisu. Liczyłby się też z ewentualnością przecieku na ten temat z kancelarii prezydenta, bo przecież to gratka dla pisowskiej opozycji.

Jeśli nie błąd i nie deal, to co pozostaje? Trudno mi również uwierzyć, że zaufany człowiek Tuska przeszedł na stronę opozycji i świadomie wpuścił premiera w maliny. Byłby to akt zdrady, jak najbardziej polityczny. Donald Tusk przyznał, że ma problem, przeprosił, nie szukał wzorem PiS kozła ofiarnego, zapowiedział, że chce się jeszcze we wrześniu spotkać z przedstawicielami środowisk prawniczych w sprawie naprawiania praworządności. Mleko jednak się rozlało.

Po stronie demokratycznej i obywatelskiej pojawiły się nawet wezwania, aby premier Tusk podał się do dymisji. Tusk jest coraz częściej atakowany przez różne środowiska obywatelskie, które aktywnie wspierały zwycięską kampanię parlamentarną w zeszłym roku. Sprawa kontrasygnaty wzmocniła ich niezadowolenie, bo wygląda faktycznie grubo. Zgoda na neosędziego zakrawa na zdradę jednego z najważniejszych i najsłuszniejszych zawołań bojowych koalicji 15 października: odziobrzyć wymiar sprawiedliwości.

Tylko co by dała dymisja Tuska, a więc prawdopodobnie przyspieszone wybory? Wybory, w których część obecnej koalicji mogłaby ją porzucić, a nawet przejść na stronę prawicy pisowskiej, są ogromnym ryzykiem. Czy Tusk ma je podjąć? Mamy rok do wyborów prezydenckich, które kandydat demokratyczny ma wielką szansę wygrać. Gdyby wcześniej miały być wybory parlamentarne, Duda mógłby manipulować terminami jednych i drugich, potęgując zamieszanie i demobilizując elektorat partii koalicyjnych oraz niezdecydowany. Nastałby okres „polityczności” do kwadratu.

Tak to jeden podpis premiera upolitycznił sytuację w kraju, tym razem na niekorzyść obozu rządzącego, a w szczególności otoczenia Tuska. Błąd z podpisem jest nie do obrony w oczach wielu przyzwoitych ludzi z przyzwoitych środowisk i stowarzyszeń. Ale nie jest nie do odrobienia. Jesteśmy na etapie „zarządzania katastrofą” wizerunkową lidera największej partii koalicji.

Odrobić straty będzie trudno w środowiskach opiniotwórczych, dotąd życzliwych premierowi. Nie uda się to bez samego Donalda Tuska. Musi pokazać, że mu się chce, choć niektórym w koalicji, zaledwie po niecałym roku rządów, już jakby się nie chce. Z tymi Tuskowi nie po drodze. Czas na rekonstrukcję rządu.