Taylor Swift na godzinę „W”

Czemu nie? Powstanie skończyło się 80 lat temu. Nie ma nic zdrożnego w tym, że w rocznicę zrywu na swoim koncercie zaśpiewa w Warszawie światowa królowa muzyki rozrywkowej. To znak demokratycznej normalności: stolica może obchodzić rocznicę, a młodzież cieszyć się gwiazdą i też celebrować patriotyzm, jeśli zechce. Nie zawsze tak było. Dziś jest normalnie, w czasie powstania radość była krótka, a potem przyszła klęska. Po klęsce przyszedł komunizm, który na długie lata pogrzebał powstańczą nadzieję na Polskę wolną, niepodległą i demokratyczną.

Dopiero po 1989 r. możemy swobodnie obchodzić kolejne rocznice wybuchu obu powstań w okupowanej przez Niemców Warszawie. Przez długie powojenne lata nie było można swobodnie obchodzić nie tylko rocznic wybuchu powstania warszawskiego, ale też rocznic wybuchu powstania w warszawskim getcie. Oba były jedynymi w okupowanej przez Niemców Europie aktami zbrojnego oporu miejskiego na taką skalę. Wolny świat zachodni wiedział więcej o powstaniu paryskim.

My za żelazną kurtyną nie mogliśmy przez długie lata swobodnie czcić pamięci powstańców i osób cywilnych, chyba że na cmentarzach i pod obserwacją komunistycznej policji politycznej. Marek Edelman, ocalały przywódca powstania w getcie, człowiek lewicy, był też na czarnej liście, odkąd poparł ówczesną demokratyczną opozycję. I tak oba powstania miały swój burzliwy ciąg dalszy zarówno w PRL, jak i w odrodzonej Rzeczpospolitej. Szykany, represje, cenzura nie zdusiły jednak dążenia do poszanowania pamięci i prawdy o obu zrywach. Części społeczeństwa narzucono jednak w PRL ich zmanipulowany obraz.

Kością niezgody pozostaje warszawskie powstanie sierpniowe: czy miało sens, czy było potrzebne? Ten spór nie wydaje się zmierzać do końca. Prawdopodobnie nigdy się nie zakończy. Podobnie jak spór o nasze wcześniejsze powstania na czele ze styczniowym w 1863 r. Powstanie warszawskie w 1944 propaganda i historiografia komunistyczna potępiła jako desperacką próbę powrotu do przedwojennej rzeczywistości politycznej, zatrzymania zmian, które nieuchronnie nadchodziły wraz z ofensywą armii sowieckiej na Berlin i nowym porządkiem w powojennej Europie.

W miarę jednak, jak władza komunistyczna się umacniała, zmieniała się jej narracja. Szeregowych powstańców rzadziej przedstawiono jako „zaplute karły reakcji”, potępienie ograniczono do kręgów dowódczych i obozu londyńskiego. Była to wciąż narracja negatywna politycznie, ale bardziej zniuansowana na korzyść „Kolumbów” i osób cywilnych, o których losie prekursorsko opowiadał słynny „Pamiętnik z powstania warszawskiego” Mirona Białoszewskiego.

Moją rodzinę powstanie sierpniowe dotknęło boleśnie. W jakimś stopniu mogłaby się ona odnaleźć w historii opowiedzianej przez Andrzeja Wajdę w „Kanale”. Ale dzielenie jego uczestników na dobrych szeregowych i złych dowódców w moim kręgu nigdy nie przeszło. W Polsce po 1989 r. nie przeszły w moim środowisku również próby podczepiania się pod przesłanie powstania przez nową generację polityków, nie tylko na prawicy. To też wypaczało obraz zrywu. Manipulowano znowu emocjami i historią. Uważam, że tam, gdzie jest manipulacja, nie ma całej prawdy. Nie wszystko podczas powstania było heroiczne. Było dużo cierpienia i poczucia zawodu – nie tylko z powodu braku wsparcia ze strony sowieckiej.

W młodszym pokoleniu obserwuję przesuwanie się zainteresowania z tej sfery heroicznej na cywilną, obywatelską. Jak to było żyć w Warszawie podczas powstania, nie tylko wśród walczących, ale też wśród znoszących skutki walki? Jak zobaczyć w powstaniu doświadczenie ludzkie, egzystencjalne, związane z tym zrywem, lecz szukające w nim jakiejś prywatnej autonomii, jakiejś „normalności” w skrajnie nienormalnych okolicznościach. Kto tego jest ciekaw, ma mniej źródeł. Rzadko mówią o tym oficjele.