Strzały ostrzegawcze

Nasza granica z Białorusią zaczyna być gorącym kartoflem politycznym. Im więcej wokół niej ostrych kontrowersji, tym większy uzysk reżimu Łukaszenki i przeciwników obecnego rządu w Polsce. Premier Tusk chce uczynić ze sprawy bezpieczeństwa państwa temat przewodni. Sprawa zatrzymania żołnierzy, nagłośniona przez Onet, którzy pod koniec marca strzelali w powietrze i w ziemię, by powstrzymać migrantów na granicy, natychmiast stała się pierwszym newsem dnia.

Dziennikarz pisowskiej TV Republika zapytał szefa BBN mjr. Siewierę, czy obecny minister obrony Kosiniak-Kamysz, wicepremier w rządzie Tuska, nie powinien podać się do dymisji. Pisowska opozycja zrobi z incydentu przykład hipokryzji i nieudolności obecnego rządu. Bo z jednej strony premier i minister obrony stoją murem za wojskiem i pogranicznikami pilnującymi granicy, a z drugiej tolerują „nadgorliwość” prokuratury i policji wojskowej.

Czy to była „nadgorliwość”, powinno być w miarę szybko zbadane i ocenione przez odpowiednie organa państwowe. Siewiera nie odpowiedział wprost na pytanie reportera pisowskiej stacji. Wskazał na problem z regulacją ustawową zasad użycia broni przez wojsko. Zapowiedział, że na ten temat trwają rozmowy między kancelarią prezydenta Dudy i resortem Kosiniaka-Kamysza. To pozytywna wiadomość. Co prawda prawo nigdy nie uwzględni wszystkich sytuacji, do jakich może dojść w realnym życiu, ale lepiej je mieć. W tym przypadku służy to komfortowi dowódców i podwładnych przy podejmowaniu decyzji. Pozwala też unikać sytuacji takich jak w Afganistanie, gdzie polscy żołnierze zostali oskarżeni o zabicie cywilów.

Wojna to krwawy biznes, ale reguły jej prowadzenia powinny być i działać. Niech więc prokuratura wojskowa wyjaśni, czy podczas marcowego incydentu żołnierze faktycznie nadużyli uprawnień. Z tego, co dziś wiadomo, nie wynika to bezdyskusyjnie. A jeśli okazałoby się, że interweniujących żołnierzy nie poniosło, tylko działali w obronie własnej, to rzeczywiście można mówić o „nadgorliwych” reakcjach prokuratury i żandarmerii. Na razie więc i my uważajmy, by nie ulec nadgorliwości w ocenach incydentu. Owszem, żołnierze powinni się czuć bezpieczni, wykonując swoje obowiązki, ale żandarmi i prokuratorzy też.

A jaki jest szerszy kontekst obecnej kontrowersji? Oczywiście – polityczny. W końcu trwa kampania wyborcza. Tusk w zasadzie podtrzymał linię obozu Kaczyńskiego w sprawie granicy. Ale z istotnymi korektami. Chce wzmocnienia zapory granicznej, bo w jego ocenie pisowska nie działa tak, jak powinna. Chce „strefy buforowej”, nowych zapór i umocnień, mających zahamować ewentualny atak wrogich sił zbrojnych na nasze terytorium. Chce wyasygnować na te cele miliardy złotych. Działa w przekonaniu, że musimy zrobić wszystko, aby obronić Polskę. Brzmi to z jednej strony patriotycznie, z drugiej nasuwa pytania.

Wciąż bowiem mamy tu problem etyczny: jak te wszystkie plany mają się do aspektu humanitarnego? Na tym tle narasta krytyka granicznej polityki Tuska ze strony jego lewicowych koalicjantów i rzesz aktywistów od lat usiłujących nieść pomoc na granicy osobom jej potrzebujących. Sam Tusk publicznie mówi, że skuteczna obrona granicy nie wyklucza empatii dla bieżeńców, ale ciężar kładzie na aspekcie bezpieczeństwa. Teoretycznie ma rację, w praktyce tego nie widzimy. Wypychanie ludzi, szczególnie kobiet i dzieci, z terytorium przygranicznego trwa. Prośby o objęcie ochroną azylową są ignorowane. Podkreśla się za to, że liczba prób przekroczenia tej feralnej granicy idzie w setki każdego miesiąca. Cóż, Tusk jest politykiem, szefem rządu, myśli i działa politycznie. Musi się liczyć – i mam nadzieję, że się liczy – z ceną, jaką może za to zapłacić właśnie politycznie.

Bo oto Agnieszka Holland, autorka głośnej „Zielonej granicy”, filmu apelu o człowieczeństwo w kwestii migrantów, wyraziła rozczarowanie: przed wyborami 15 października obecni rządzący mówili innym głosem w tej sprawie. Spodziewała się „bardziej humanitarnego” podejścia. Ale okazuje się, że lepiej się sprzedaje „demagogiczna propaganda, podgrzewanie ludzi do zachowań nacjonalistycznych, ksenofobicznych, rasistowskich”, oznajmiła w studiu niechętnego Tuskowi Polsatu. Wymowa jest oczywista: wina Tuska. Zdaniem wybitnej reżyserki, cieszącej się autorytetem w świecie kultury i wśród zaangażowanych granicznych aktywistów, Tusk się myli, licząc, że na twardym podejściu do sprawy granicy przyciągnie do siebie radykalnie prawicowych wyborców. Za to może stracić tych, którzy tak jak ona oczekiwali, że nowa władza zaprezentuje nowe, bardziej humanitarne podejście w tej sprawie.

I tak może być rzeczywiście. Ustępstwa na rzecz skrajnej prawicy nigdy nie kończą się zdrowym kompromisem.