Po nich choćby potop

W parlamencie nie ma miejsca na zachowania nieparlamentarne. Pierwsze dni obrad nowego Sejmu były jak balsam. Pojawiła się nadzieja, że wróci prawdziwa debata parlamentarna, czyli wymiana racjonalych argumentów za i przeciw w każdej sprawie ważnej dla państwa i obywateli. Po miesiącu znów trzeba wyłączać fonię, gdy na mównicę wdrapują się posłowie PiS albo kiedy się drą, by zagłuszyć słowa prawdy o ośmiu latach bezprawia i niesprawiedliwości pod rządami Kaczyńskiego.

W poprzednim Sejmie wyciągnęli podobizny papieża Wojtyły, by zdusić dyskusję o jego pontyfikacie. W obecnym ustawili prowokacyjne plakaty z podobiznami Wąsika i Kamińskiego, by ze skazanych odsiadujących karę za ciężkie nadużycia władzy robić więźniów politycznych i męczenników.

Autorzy plakatów wykorzystali liternictwo Solidarności, co jest następnym nadużyciem, bo skazani łamali nie tylko prawo uchwalone w wolnej Polsce, lecz także etos Solidarności. Pierwsza Solidarność domagała się zwolnienia ówczesnych więźniów politycznych skazanych za walkę w obronie praw obywatelskich. Kolejne nadużycie – wyświetlanie tego plakatu na warszawskim pomniku upamiętniającym bojowników Polski Walczącej z czasu okupacji niemieckiej – potępiły trzy uczestniczki powstania warszawskiego. Kto ma jakieś pojęcie o naszej nowszej historii, na to się nie nabierze. Cała ta akcja polityczna rozgrywa się w Sejmie, na ulicach stolicy, pod więzieniami, gdzie umieszczono skazanych byłych posłów, a nawet w Davos, gdzie prezydent Duda powtarza pisowski przekaz o ich sprawie. Niektórzy specjaliści od marketingu politycznego uważają ją za sukces PiS.

Jak można pomijać cel i kontekst tej kampanii, dokonując jej oceny? Celem jest destabilizacja prac sejmowych i rządowych oraz utwardzenie pisowskiego betonowego elektoratu, a kontekstem samorządowa kampania wyborcza. PiS kontynuuje swoją metodę kłamstwa i szczucia. Niczego się nie nauczył po utracie władzy. Jedna z pisowskich posłanek miała czelność zestawić przestępców z Andrzejem Poczobutem, od trzech lat więzionym przez reżim Łukaszenki. To nie jest żaden sukces, tylko bezustanne uwłaczanie powadze Sejmu i polskiej polityki.

PiS trwa w odmowie uznania sytuacji po przejęciu władzy przez koalicję 15 października, wobec tego koalicja i wyłoniony z niej rząd muszą tym bardziej zdecydowanie oczyszczać prawo i państwo z pisowskich złogów. Żadnych zgniłych kompromisów z siewcami chaosu, kłamstwa i nienawiści z obozu Kaczyńskiego. Wystarczy posłuchać wystąpień posłów pisowskich, ich treści i stylu, by nie mieć wątpliwości w tej sprawie. To ofensywa chamstwa, a z chamstwem nie ma rozmowy.

Na środowej wokandzie sejmowej znalazły się sprawy wniosku o odwołanie ministra kultury, pozbawienia immunitetu posła skandalisty Brauna (słusznie) oraz funkcji wicemarszałka Sejmu posła Bosaka (dyskusyjne, moim zdaniem też słuszne).

Wypowiedź posła Błaszczaka na temat działań „pułkownika Sienkiewicza” to wzorcowy przykład pisowskiej doktryny politycznej w roku podwójnych wyborów. Będą atakować od rana do nocy, sięgając po każdy chwyt i nie oglądając się na polską rację stanu (obniżenie ostrości konfliktu politycznego) i na nasz interes narodowy (wzmacnianie państwa w sytuacji wojny w Ukrainie).

W rywalizacji o pierwszeństwo w tym dziele destrukcji wyróżniła się poseł Lichocka: podręcznikowy przykład pogardy wobec wyniku i skutków wyborów 15 października. Wiedziała, jak cały pisowski front odmowy, że wniosek przeciwko Sienkiewiczowi przepadnie, ale, tak samo jak jej komilitoni, wykorzystała trybunę sejmową do podgrzewania antyrządowych emocji. I tylko o to chodzi przegranemu obozowi Kaczyńskiego. Jeśli to jest patriotyzm, to tylko dla „ciemnego ludu” pisowskiego, któremu osiem lat propagandy pisowskiej w mediach przejętych przez PiS odebrało zdolność prawdziwie patriotycznego myślenia.

Minister Sienkiewicz ma grubą skórę jako polityk. Sam się potrafił obronić przed niewybrednymi atakami. Sprawa wniosku o odwołanie Sienkiewicza była szansą na rzeczową dyskusję o jego decyzjach, ale również o mediach publicznych, jakich w Polsce potrzeba. Nic z tego. PiS poprzestał na kalumniach. Za to premier Tusk nazwał rzeczy po imieniu. Nie tylko w odniesieniu do TVPiS, ale też w odniesieniu do całej obecnej sytuacji politycznej. Mimo że jest trudna, szef rządu zapowiedział, że nie cofnie się ani o krok w przywracaniu praworządności. I o to chodzi większości Polaków.